Wacław Zabłocki urodził się w 1950 roku w Wieluniu. Dzieciństwo i młodość spędził w Lututowie, gdzie mieszka do dziś. Pracował jako elektryk, był wiceprezesem Gminnej Spółdzielni, a od 1992 roku pełnił funkcję dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Rdutowie. To wtedy zaczął rozwijać swoje pasje folklorystyczno-etnograficzne.

Pan Wacław zajmuje się twórczością pisarską i rzeźbą. Jest autorem wierszy, tekstów wierzeniowych, zapisów obrzędów i tekstów publicystycznych. Koncentruje się w nich na zwyczajach, obrzędach i wierzeniach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, uznawanych za część niematerialnej kultury swojego regionu. Prowadzi też szeroko zakrojoną edukację społeczną w dziedzinie kultury ludowej. Przygotował wystawy i kiermasze swojej twórczości, warsztaty rękodzieła (malarstwo, wycinanka, zdobnictwo, plecionkarstwo, haft), plenery rzeźbiarskie, biesiady folklorystyczne. Prowadził badania terenowe w celu zbierania dawnych podań i gawęd. Spotyka się z dziećmi i młodzieżą, prezentując rękodzieło oraz ludowe gawędy o pracy, tradycjach i wierzeniach mieszkańców dawnej wsi polskiej. Organizuje warsztaty rzeźbiarskie dla uczniów.

Pasją Wacława Zabłockiego jest również rzeźbiarstwo, które w pewnym sensie stanowi odzwierciedlenie jego twórczości pisarskiej. Jego prace mają charakter kultowy, zawierają też elementy demonologii, głęboko zakorzenione w tradycji ludowej. Artysta realizuje się także na polu malarstwa i fotografii. Jest organizatorem gminnych, powiatowych mistrzostw szachowych i warcabowych, mistrzostw tenisa stołowego i brydżowych. Był opiekunem Kapeli Ludowej „Lututowianie”. Swoje zainteresowania dzieli z żoną Anną, która zajmuje się plecionkarstwem, wycinankarstwem, rzeźbiarstwem oraz synem Łukaszem, którego pasją jest rzeźbiarstwo wielkogabarytowe.

Pan Wacław brał udział w licznych konkursach, przeglądach folklorystycznych o zasięgu lokalnym i ogólnopolskim. Był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany za dorobek artystyczny i działalność społeczną. Otrzymał m.in. srebrne i brązowe odznaczenie im. Janka Krasickiego, srebrny i złoty Krzyż Zasługi, złotą i srebrną Odznakę Honorową Ludowych Zespołów Sportowych, brązową Odznakę Ligi Obrony Kraju, złotą Odznakę Honorową Polskiego Związku Emerytów i Rencistów, brązowy i srebrny medal za zasługi dla pożarnictwa. Laureat wielu konkursów sztuki ludowej.

Swoją aktywną i wszechstronną pracą artysta pragnie ocalić od zapomnienia i zatrzymać przeszłość poprzez różne formy jej dokumentowania oraz przekazywania dawnych tradycji młodym pokoleniom.

Jakie były początki zafascynowania kulturą ludową?
Swoje pierwsze próby literackie rozpocząłem już w szkole podstawowej, potem w liceum. Pisałem o zwyczajach, obrzędach i wierzeniach przekazywanych z pokolenia na pokolenie w moim regionie. Przez ćwierć wieku robiłem to co Lech Wałęsa, miałem jego wykształcenie, bo byłem elektrykiem, naprawiałem radia i tv. Przez następne ćwierć wieku byłem dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Rdutowie. Ciekawa to była praca. Tytuł szumny – dyrektor, ale obsada personalna tak mała, że większość rzeczy musiałem robić sam. Ale ponieważ zawsze lubiłem sztukę ludową, to od czasu do czasu się w nią bawiłem. Zacząłem organizować różne zajęcia plastyczne dla dzieci, wycinanki, kwiaty z bibuły, palmy na Wielkanoc, wianki na noc świętojańską, pisanki. Próbowaliśmy też swoich sił w rzeźbie. Zaczęliśmy od robienia ptaszków, od prostych form, które w bezpieczny sposób można było ciąć, choć nie ukrywam, że zdarzały się wypadki przy pracy. Na szczęście nie były groźne.

Zapowiada się niezwykle ciekawie. Jakie były Pana dalsze poczynania na gruncie sztuki ludowej?
Brałem udział w konkursach gminnych i poza gminnych – z różnym skutkiem. Byłem też opiekunem Kapeli Ludowej „Lututowianie”, z którą odwiedziłem Węgry, Luksemburg, Warszawę, Łódź, Wrocław, Toruń, Złotoryję, Częstochowę, Kazimierz. i kilkanaście powiatów. Kapela odnosiła sukcesy, zdobywała nagrody, wyróżnienia. Ja się chwaliłem, że to wszystko dzięki mnie głównie – bo mam słuch absolutny, tzn. rozróżniam kiedy grają, a kiedy śpiewają (śmiech).

Jest Pan zdaje się znanym bajarzem ludowym regionu lututowskiego. Zna pan wiele legend z nim związanych. Z jakich źródeł czerpie Pan informacje?
Bardzo lubię opowiadać. Zacząłem interesować się lokalnymi wierzeniami, zwyczajami, obrzędami, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zapisywałem opowieści usłyszane od starszyzny. Swoją wiedzę starałem się przekazywać dzieciom, młodzieży. Organizowałem spotkania, na których opowiadałem im ludowe gawędy o pracy, tradycjach i wierzeniach mieszkańców dawnej wsi polskiej. Dzieci lubiły mnie słuchać, interesowały się tym co mówię, zadawały pytania. Z czasem jednak uznałem, że warto by to wszystko zebrać i wydrukować, by nie uległy zapomnieniu. Przy pomocy koleżanki, która pomogła mi dopracować moje bajki, udało się wydać książkę.

A może opowie nam Pan jakąś historię?
Historia o plunkach. Na Pomorzu to były hoboldy, na Mazowszu kołduki, na Śląsku plomy. A u mnie w tym Centralnym kraju między Łodzią, a Wrocławiem mówiono plunku/plomek. Dziadek jak się zdenerwował to mówił do swoich wnuków ty plomku/plonku. Jakbyście kiedyś szli po burzy to na poboczu można znaleźć małego, czarnego, zmokniętego kogutka Najlepiej go wziąć do domu, nakarmić, napoić, bo jeżeli to jest prawdziwy plumek, to on w nocy będzie się zmieniał w takiego wielkiego czarnego kura i będzie leciał na koniec wsi, na drugą, na trzecią wieś i tam z komory będzie ludziom zabierał czy to kasze, czy to szpyrke, to jakiś przyodziewek, przędze i to wszystko będzie wam przynosił. Jakbyście takiego plumka w domu mieli, to już ani wam ani waszym dzieciom głód w oczy nie zajrzy i niedostatku nie będziecie miały. Można podobnież takiego plumka sobie samemu wyhodować. Jak się kura kończy nieść, znosi ostatnie, takie małe ciemne jajeczko, zwane dębówkom to trzeba pod lewą pachę włożyć i 3 miesiące tak nosić . Z tego wam się plumek uleżę. Druga sprawa jeżeli już macie takiego plunka w domu to żeby się nie obraził, to musicie o niego dbać, Jak szykujecie mu jakieś jedzenie, kluseczki na przykład, to najlepiej polać śmietanką, cukrem i makiem posypać. A jak mu szykujecie spanie, to na miękkim dartym kaczym puchu. Bo jak nie Daj Boże taki plunek by się na was obraził, to by wam zaczął zabierać i innym ludziom dawać…

Prawdziwy z Pana „człowiek orkiestra”…
To jeszcze nie wszystko. Jestem też instruktorem szachowym i warcabowym i w okolicznych gminach prowadzę takie zajęcia, które są bardzo popularne u nas. Zorganizowałem nawet parę gminnych, powiatowych mistrzostw szachowych i warcabowych, a także mistrzostw tenisa stołowego i brydżowych.

Dlaczego tak bardzo Panu zależy na pielęgnowaniu tradycji i kultury ludowej?
Po postu chcę by nasza tradycja, nasze zwyczaje, stare obrzędy, legendy nie zostały zapomniane. By ocalały, bo to bardzo ważne. Dlatego staram się przekazać swoją wiedzę młodym ludziom. By wiedzieli skąd pochodzą i byli dumni z tego kim są.

Jest Pan jedynym twórcą w rodzinie?
Nie, swoją pasją zaraziłem też żonę. Najpierw tylko malowała pod moim czujnym okiem. Ale zaczęła też rzeźbić, niektóre rzeźby (z widocznych na straganie) są właśnie jej. Zwłaszcza te z kory, ze skrzydłami. Zaczęła jakieś 5 lat temu, z początku jej aniołki były takie nieporadne, ale teraz to ja czuję, że niektóre z nich to już mają duszę, one przemawiają, mówią, są ciekawe. Rzeźbiarstwem zajmuje się też mój syn. On robi duże rzeźby, takie 2-3 metrowe.

Ma Pan jakieś konkretne miejsce, w którym wystawia Pan swoje prace?
Nie. Prezentuję swoje wyroby na jarmarkach, kiermaszach. Wożę je na spotkania, na których opowiadam te swoje bajki, legendy. Teraz już od roku nie, ale dawniej często zapraszano mnie do szkół. I my w tych salach gimnastycznych w 2-3 godzinki galerię rozstawialiśmy wzdłuż ścian 4-6 m i wtedy 2-3 klasy przychodziły i to był taki ciąg opowiadań o życiu, biedzie, o głodzie, o tych roślinach co ludzie jedli, jak jedli, jak żyli, jaka ta wieś była dawniej. Takie cykle 4-5 godzinne i oprócz tego warsztaty, takie jakie szkoła sobie życzyła.

Jak Pan ocenia sytuację twórców ludowych w tej chwili?
Chyba najlepsza niestety była za komuny, za wczesnej komuny, lata 70 XX wieku. To były wspaniale czasy! Każdy doceniał to co robimy, teraz to jakby umiera. Przy czym wystąpiło coś przerażającego, ale nie tylko wśród twórców, we wszystkich dziedzinach jakie by nie były. Jak zaczynałem działać, potrafili do mnie etnografowie przyjeżdżać i interesować się tym co robię. A teraz to zanikło. Tych społecznych inicjatyw, działań, jakby nikt nie próbował forować, popychać, koordynować. Jest zanik aktywności społecznych. Inna sprawa to, że trudno teraz namówić ludzi do czegokolwiek. Sprawy urzędowe, papierkowe są coraz bardziej rozbudowane. Często w urzędach zasiadają osoby niekompetentne, które nie chcą się w nic angażować. Są bierne, nie wychodzą z żadną inicjatywą. Takie nastały czasy.

Mamy nadzieję, że wszystko jeszcze przed Panem i ta trudna sytuacja wkrótce się zmieni. Dziękujemy za rozmowę i życzymy pomyślnej realizacji wszystkich planów.

Rozmawiały: Aleksandra Szymańska i Martyna Niewiadomska.
Red. Joanna Radziewicz

Zachęcamy do zapoznania się z książką „Babcine bajduki” autorstwa Janiny Gonery i Wacława Zabłockiego

Pobierz: „Babcine bajduki”