Krakowski zwyczaj budowy szopek bożonarodzeniowych ma swoje korzenie w drugiej połowie XIX wieku. To wówczas, wśród pracowników budowlanych z podkrakowskich wsi, którzy w obliczu zimowego powstrzymania prac poszukiwali dodatkowego źródła dochodu, rozpowszechnił się zwyczaj wykonywania ozdobnych konstrukcji, przedstawiających Boże Narodzenie. W kolejnych latach inspirowane krakowską architekturą szopki krakowskie zyskały popularność dzięki działalności polskich ludoznawców. By uchronić tradycję od zapomnienia w 1937 roku w Krakowie zainicjowano Konkurs Szopek Krakowskich, który organizowany jest do dziś. Obecnie szopki to nieodłączny element krakowskiego dziedzictwa, od 2018 roku szopkarstwo znajduje się na liście Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. O pasji szopkarskiej z laureatem tegorocznej, 78. edycji Konkursu – Andrzejem Malikiem, architektem i etnografem, spadkobiercą rodziny o wielopokoleniowej szopkarskiej tradycji, zdobywcą licznych nagród w poprzednich odsłonach twórczej rywalizacji rozmawiał Jan Barański.

Otrzymał Pan w tym roku wyróżnienie w konkursie Szopek Krakowskich za innowacyjność w swojej szopce – czyli za „elementy modernistyczne i Art deco”. Proszę wyjaśnić – o jakie konkretnie elementy chodziło?

Andrzej Malik: To zabawne, bo to nie była najbardziej modernistyczna szopka jaką zrobiłem. Założyłem sobie, że to będzie szopka przemysłowa, bo się otwiera – stwierdziłem, że ruch, otwieranie, mechanizmy – to pasuje do przemysłu. Chciałem więc umieścić w szopce zabytki z Krakowskiego Szlaku Techniki. Okazuje się, że te zabytki są najczęściej z XX w., dlatego pewnie tak to zinterpretowało jury, jako modernistyczne i Art deco. Był most na Grzegórzeckim, most Piłsudskiego, most Talowskiego, Dworzec Główny, remiza na Wielopolu, tramwajowa zajezdnia na Kazimierzu, fabryka Schindlera, gazownia, elektrownia, bulwary wiślane… Więc czy to było takie Art deco? Niekoniecznie. To po prostu jest szopka XX-wieczna. Wyróżniała się tym, że te detale były inne niż w innych szopkach. Były właśnie, nazwijmy to, „architektoniczne” i przemysłowe, więc może dlatego tak to zrozumiało jury.

 

Ale to zdaje się nie pierwsze Pana podejście do współczesnej stylistyki w Pana szopkarskiej twórczości?

Najbardziej z Art Deco kojarzy mi się moja szopka sprzed trzech lat. Powstała inspirowana rocznicą urodzin Stanisława Wyspiańskiego. Zarówno witraże, jak i kwieciste detale były wykonane na wzór zaprojektowanych przez Wyspiańskiego elementów, które można podziwiać w kościele Franciszkanów. W szopce występowały również najważniejsze postacie z Wesela.

Wyobrażam sobie, że wykonanie takiej szopki jest niezwykle czaso- i pracochłonne. Jak to wygląda w Pana przypadku?

Pierwsze przymiarki robię zwykle w wakacje. Wtedy zazwyczaj pojawia się pierwszy pomysł. Zaczynam rysować, szkicować – i mniej więcej ustalam jak będzie szopka wyglądać. Potem rysuję szopkę w programie graficznym na komputerze. Późnym latem zwykle już mam gotowy rysunek, rozrysowany na ściany. Wtedy przychodzi czas na wycięcie tych ścian i składanie konstrukcji. W tym roku trochę się z tym opóźniłem, bo zacząłem jakoś we wrześniu. A że moja tegoroczna szopka jest dość duża, to musiałem mocno nadganiać. Zwykle robię mniejsze szopki. Październik, listopad to już jest praca „na ostro”, codziennie. W tym roku nawet wziąłem urlop w pracy, bo bym nie zdążył. Szczęście w nieszczęściu: dzięki „koronie” byłem na zwolnieniu i miałem nieco więcej czasu, bo przechodziłem chorobę lekko. Gdyby nie „to”, to mógłbym nie zdążyć. W końcowym etapie bardzo pomógł mi tata, również szopkarz.

Czy stworzenie szopki to duży koszt?

Jeśliby liczyć tylko materiały, to nie jest to jakiś duży wydatek. Większe są koszty różnych „bajerów” elektronicznych, jak na przykład laserowe cięcie. Bo wszystkie większe elementy kartonowe wycinam laserowo. Potem je sklejam i oklejam. To niby dużo czasu oszczędza; ale sporo czasu schodzi na projektowanie i robociznę. Gdyby to przeliczyć na roboczogodziny to by wyszło bardzo dużo…

Pan jest już, pomimo młodego wieku, doświadczonym szopkarzem. Który to był już Pana udział?

Miałem dziesięć, może osiem lat gdy zrobiłem pierwszą szopkę. I właściwie prawie co roku je robię. Kilka razy miałem przerwę: jak miałem maturę, czy jakiś egzamin, ale zazwyczaj szopkę na konkurs przygotowuję.

Czyli można powiedzieć, że robi Pan szopki przez całe życie?

Tak. Całe życie robię szopki.

 

Pana rodzina jest znana w Krakowie z szopkarskich tradycji. Rozumiem, że stąd bierze się Pana szopkarska pasja?

Tak, mój tata jest szopkarzem, był nim dziadek i pradziadek. Mój dziadek robił innego rodzaju szopki. Były to dwumetrowe konstrukcje, służące do odgrywania jasełek, teatrzyków, w okolicach okresu bożonarodzeniowego. Taka szopka była stacjonarna. Ustawiano ją przykładowo, salce parafialnej i tam pokazywano te przedstawienia. Dziadek miał taką właśnie żyłkę do tego – raz, że był organistą, więc umiał grać. Dwa, że umiał szopkę skonstruować i zrobić figurki. Miał dużo dzieci i znajomych – ich namawiał do występowania w szopkach, mieli zespół. A potem jak się pojawił konkurs to zaczął robić szopki bardziej w tym celu. Nauczył mojego tatę, a tata nauczył mnie. Więc to było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Z czasem nasza rodzina odeszła od szopek na przedstawienia i ja już robię tylko te mniejsze, na konkurs.

Mówi Pan: „tata, dziadek, pradziadek”. A kobiety? Czy tylko mężczyźni robią szopki?

W większości, ale nie wszyscy. Na przykład w mojej rodzinie moja siostra, jak była mała, to zrobiła parę szopek, choć potem straciła zainteresowanie. Ale moja ciocia, szwagierka taty, regularnie robi szopkę na konkurs ze swoją córką. Ona rzeźbi figurki, a kuzynka robi szopkę. Jakiś czas robiły też jej pozostałe córki. Z poza mojej rodziny też jest kilka kobiecych nazwisk, które tym się zajmują. Nie dużo, na pewno mniej niż połowa uczestników to szopkarki.

 

Skoro ojciec nauczył Pana robić szopki, to czy chciałby Pan, aby Pana dzieci też się tym rzemiosłem?

Wolałbym uniknąć takiego trybu, że coś się dziecku wmusza. Musiałoby to je interesować. Tak było w przypadku mojego taty. Widział co robi mój dziadek i chciał go naśladować. Dziadek go wręcz od tego odwodził, a on dalej robił – to znaczy, że to miało sens, że miał do tego pasję. Tylko w tym trybie sobie to wyobrażam. Chętnie bym przekazał to dzieciom, ale nie poprzez jakieś usilne namawianie. Jakby połknęły bakcyla, to pewnie. Ale nie mam tego pompatycznego poczucia, że to t r z e b a przekazać dalszym pokoleniom i tym podobne. Jak ktoś chce, to robi, jak nie, to nie. Jak nie moje, to czyjeś inne dziecko będzie tę tradycję kultywowało i nie mam z tym w ogóle problemu. Proszę pamiętać, że szopkarstwo to jest strasznie dziwne hobby. Trzeba mieć bardzo nietypowy zestaw cech, żeby się tym zajmować i mieć dużo wolnego czasu. Jak myślę o tym, co ludzie robią w wolnym czasie, to robienie szopki jest na antypodach tego, co mogę sobie na ten temat wyobrazić. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Dawniej ludzie częściej zajmowali się jakimiś rękodziełami, dajmy na to modelarstwem. Dziś coraz mniej osób swój wolny czas wykorzystuje na podobne zajęcia. I to jest misja Muzeum [Krakowa – organizatora Konkursu Szopek Krakowskich], że stara się bardzo, żeby młodzi „wchodzili” w szopki. Choćby nagrody to jest zachęta. Mówiąc wprost: jeżeli szopkarstwo „ma sens”, jeżeli będzie się mieścić w kulturze – to przetrwa.

A dlaczego właściwie robi Pan szopki?

To jest po prostu hobby. Takie relaksujące manualne „dziubanie” – sklejanie, malowanie, uczenie się nowych technik. Staram się, żeby każdego roku szopka była inna. Na przykład, że w danym roku będę imitował farbą kamień i będę malował marmur. A w innym zrobię jakieś przemysłowe – tak jak w tym roku -, jakieś mosty; że będą elementy z metalu. A jeszcze w innym, że będzie szopka rozkładana. Kiedyś chciałem zrobić szopkę całą młodopolską. Bardzo to lubię: wymyślam jakiś koncept, a potem go realizuję i bawię się materiałami. Dla mnie to czysta rozrywka.
To po prostu moja ulubiona forma realizacji pasji tworzenia. Malowanie, rysowanie, rzeźbienie – lubię to robić. A szopka łączy wszystkie te elementy. Moje zainteresowania szeroko pojętym wytwarzaniem, sztuką, plastyką – to się wszystko mieści w szopce. To daje ujście jakiejś mojej pasji twórczej. Bo zawód architekta tego mi nie daje. Tam jest dużo kalkulacji, biznesu, techniki; a w szopce jest czysta kreatywność. Można się artystycznie wyżyć. I jako projektant, potem jako rysownik i jako rzeźbiarz i to malowanie detali…

 

No właśnie, skoro o tym mowa: jest Pan z zawodu architektem. Może zainteresowanie szopkami – ich konstruowanie, pokierowało Pana na studia architektoniczne?

Może, nie wiem – nie myślałem o tym nigdy w tym sensie. Architektura była dla mnie zawsze rozsądnym wyborem osoby, która się interesowała sztuką i lubiła rysować. Zakładałem, że będzie z tego zarobek i będę miał co robić. Ale być może byłem bardziej wyczulony na budynki robiąc szopki? Może?… niewykluczone. Musiałbym to przemyśleć bardziej.

A czy architektoniczne wykształcenie daje jakąś praktyczną wiedzę przy konstruowaniu szopek?

Na pewno to, że na studiach poznałem wszystkie architektoniczne style od początku do końca dało mi taką świadomość, że w efekcie projektując szopkę mam ambicję wykonać ją tylko w jednym stylu. I na przykład stawiam sobie jakiś tam cel, że tym razem będzie szopka w takim, a nie innym stylu. Lub na przykład szopka w stylu jednego architekta: miałem szopkę, gdzie był tylko Talowski. Podczas gdy inni szopkarze mieszają to zupełnie fantazyjnie. W ogóle się nie przejmują tym, że jakiś styl może być niepasujący. To z resztą cały urok szopki – ale ja sobie je wolę dopasować do jakiegoś założenia. Dzięki temu te moje szopki są jakieś tam wyjątkowe. Ale wiedza architektoniczna sensu stricte to nie żadna „super-moc”, dzięki której jestem lepszym szopkarzem. Szopka jest na tyle lekka, że nie wymaga jakichś podpór, czy innych wyrafinowanych rozwiązań, wystarczają bardzo podstawowe konstrukcje. Nie trzeba wiedzieć jakichś specjalnych rzeczy, nie wymaga to jakiejś kompetencji. Materiały są tak twarde, że szopka się będzie trzymała.

Pana drugie wykształcenie to etnologia. Ciekawy jestem, czy i tu nie ma jakiegoś związku; w końcu szopkarstwo jest względnie popularnym polem zainteresowań etnologów.

Tak, to się bardzo wpisuje – szopkarstwo w etnografię. Przy użyciu tej dyscypliny wiedzy można analizować niektóre elementy tej tradycji. Że to jest właśnie folklor ze styku miasta i wsi; że coś się przekazuje z pokolenia na pokolenie; że jakieś są treści, które chce się w danym roku uczcić lub skomentować; że szopkarze od siebie kopiują. Masa jest wątków, które można by etnograficznie „złapać” w szopkach. Poza tym, szopki ogólnie mogą się kojarzyć z kulturą „etno” – jeśli chodzi o ich stylistykę. A to o tyle interesujące, że szopki nie są typowo wiejskie, a jak sądzę, są reprezentacyjnym przykładem sztuki ludowej – i to tak kropka w kropkę. Może formalnie mogą się nie kojarzyć z tym, ale jeśli by się przemyślało sprawę z perspektywy teoretycznej to szopka będzie miała wszystkie cechy sztuki ludowej.

 

Mógłby Pan rozwinąć temat?

Szopkarstwo jest sztuką ludową, bo nie ma żadnego decorum, nikt – no, może poza mną (śmiech) – nie przejmuje się żadnymi stylami. Kolory są „w cały świat”, nic się nie musi ze sobą zgadzać; ba, to nawet jest w cenie. Szopki są tak „odjechane” czasami… kolory pastelowe, ozdoby przewymiarowane, figurki – wszystko co się da. Wszystko się świeci, błyszczy. To jest ta estetyka, którą bardziej etnografia łapie, niż historia sztuki. I to nie jest wada, tylko taki opis – szopki mają takie być. Ostatnio moje ulubione szopki to te dziecięce, bo dzieci nie mają już żadnych zahamowań. Tam w tej szopce wszystko jest, nie ma żadnych reguł.
Poza tym pochodzenie szopek jest oddolne, organiczne. Zwierzyniec, Ludwinów, Dębniki, Krowodrza – tam skąd wywodzi się współczesna szopkarska tradycja – to ówczesne [koniec XIX w.] przedmieścia, już za rogatkami. To ludzie z podkrakowskich wsi się tym zaczęli trudnić. Ze wsi, lecz pozostający w orbicie tego miasta. A potem mieszkańcy miasta oglądali szopki na rynku, podziwiali je i kupowali. To jest zresztą założycielska opowieść mojej rodziny: w zimie murarze, gdy brakowało dla nich pracy, robili szopki, żeby zarobić na chleb. Potem je sprzedawali na krakowskim rynku, lub wystawiali w formie jasełek, o których już wspominałem.

Być może właśnie ten styk dwóch światów – wiejskiego i miejskiego, stanowi o unikatowości stylu szopkarskiego. Tego, że wytworzył się przez dekady pewien stylistyczny kanon. To rzuca się w oczy, że przy całym pomieszaniu z poplątaniem w stylach, o czym Pan wspominał, są jednak pewne elementy stałe – jak na przykład obecność krakowskiej architektury, jak obowiązkowy orzeł na szczycie szopki…

Tak, jest orzeł, zawsze musi być orzeł. I flagi Krakowa. Postacie – tu też, po części, jest stały repertuar. Muszą być postacie biblijne oraz pochodzące z krakowskiego folkloru i legend.

 

A skąd Pan wie, co jest kanoniczne, a co nie?

To było tak, że jak tata mi przekazywał wiedzę szopkarską, to mówił mi jakie elementy muszą być w szopce. Do pewnego momentu nie poddawałem tego refleksji i robiłem wszystko to co on mówił. Teraz już nie zawsze się do tego stosuję, ale większość z tych rzeczy wykonuję, a przy tym staram się to zawsze po swojemu jakoś przedstawić. Na przykład: u mnie w rodzinie jest taka zwyczajowa kompozycja szopki, że po środku umieszczana jest kopuła, a po bokach wieże mariackie – no to ja zrobię kopułę ażurową. Bardzo lubię trzymać się zasad, ale w ich obrębie sobie szaleć. Czyli łączyć nowatorskość z zachowawczym zastosowaniem reguł. I to mnie najbardziej spełnia. Jak projektowałem na studiach budynki, to najfajniej mi się „robiło” w zabytkach, bo zabytek jest czymś czego nie można ruszyć, ale wokół tego można szaleć – i to stwarza świetną dynamikę; że kreatywność można rozpędzić tylko do pewnego momentu. I tak jest też w szopkach. Są reguły, które trzeba zachować, ale w obrębie tego można zrobić po prostu wszystko.
Poza tym, oczywiście, tę kwestię reguluje również komisja konkursowa. Owszem, doceniana jest nowatorskość – jak w przypadku mojego tegorocznego wyróżnienia – ale, aby szopka brała udział w konkursie, musi mieścić się w pewnym kanonie. Czasami powstają szopki bardzo oryginalne: całe ze szkła, odlane w wosku, albo na przykład wyrzeźbione w ołówku – i trafiają na wystawę, ale nie biorą udziału w konkursie.

Istnieje taki szopkarski obyczaj, że w ramach szopek twórcy zamieszczają pewne komentarze do otaczającej ich rzeczywistości. Czy Panu zdarzało się tak wykorzystywać medium, jakim jest szopka?

W swoim szopkarstwie bardziej skupiam się na tym, żeby dana szopka miała jakiś określony styl. Może nie potrafię tych tematów aktualnych sprytnie inkorporować do szopki? Ale wielu projektuje tak: ponieważ w danym roku jest rocznica „czegoś tam”, to figurka jedna miała „coś tam” albo była „kimś tam”. Jury konkursu dostrzega to, że jest nawiązanie do współczesności i to im się podoba; jest wiele takich komentarzy w szopkach. W tym roku niektóre szopki nie miały figurek – bo wszyscy byli w domach. Ja miałem diabła, który miał kowidły – wirusa na widłach. W innych latach w szopkach byli politycy tańczący z diabłem gdzieś obok Heroda. Zwykle to jest zobrazowane poprzez figurki. Na przykład ja w tym roku zrobiłem św. Łukasza Ewangelistę, bo jest patronem służby zdrowia.
Mnie zawsze bardziej podobało się to, że są szopki, które potrafią całą konstrukcję wcielić w jakiś aktualny koncept. Na przykład: w którymś roku była szopka smogowa. Była super – śmierdziała strasznie. Autor, Andrzej Ozóg, wyjął jakiś totalny rupieć z komina – taki walec; pod nim była szopka i to był tylko taki kształt narysowany świecącym ledem, obrys świecącego kościoła pod czarną kopułą. Bardzo poetycki pomysł, oczywiście nie uznany przez jury konkursowe, ale to było wspaniałe. Taka szopka konceptualna.
Jest też u niektórych taka tendencja, aby swój kunszt pokazać w tym, żeby szopka była jak najmniejsza – była szopka na łyżce, była w ołówku, była w orzechu. W szopce jest taka skłonność, żeby przesadzać, do ekstremum – najmniejsza jest taka; a największa taka. To fajna gra szopką – takie przegięcia. Bo szopka lubi przerysowania.

 

Myśli Pan, że tradycja szopkarska ma szansę przetrwać w galopującym, współczesnym świecie? W jaki sposób może przetrwać – czy poprzez tryb przekazu międzypokoleniowego; czy może jedyną szansą dla niej jest istnienie organizowanego przez Muzeum Krakowa konkursu?

To jest dobre pytanie, trudno powiedzieć. Bez wsparcia Muzeum nie ma konkursu. Konkurs jest od czasów przedwojennych i Muzeum to bardzo animuje. Dużo szopek się na nim pojawia co roku – dużo jest osób chętnych do ich wytwarzania. Ale, z kolei, mało jest przybywających mistrzów. Czyli rzeczywiście takich, którzy robią szopki profesjonalnie. Bo dzieci chętnie je robią – a potem jak dorastają, to wiele z tego rezygnuje. Poza tym to głównie emeryci robią szopki.
Jeżeli szopce uda się zająć miejsce wśród tych młodych, to wtedy rzeczywiście uda się jej przetrwać i nie trzeba będzie jej animować, albo udawać że ona jest. A jak nie, to tradycja ta może wygasnąć. Powiem szczerze, że nie bardzo widzę jej miejsce we współczesnej kulturze, ale może mam małą wyobraźnię? Jakby nie patrzeć, wydarzenia szopkarskie wciąż cieszą się dużym zainteresowaniem, wystawa gromadzi tłumy odwiedzających. Póki co szopki każdego roku są nowe. Żywa jest krakowska tradycja, że na Trzech Króli idzie się do Krzysztoforów, czy do Celestatu te szopki zobaczyć. Ale co będzie jak ci starzy szopkarze przestaną robić szopki?

***

Kto miał okazję przekonać się na własne oczy o wyjątkowości szopkarskich arcydzieł, nie powinien wyrażać zdziwienia, że krakowskie szopki zajmują chlubne miejsce na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO obok takich dziedzin kultury, jak hiszpańskie Flamenco, portugalskie Fado, znana z subkontynentu indyjskiego joga, czy japoński teatr Kabuki. Ich kunsztowność wykonania zapiera dech w piersiach. Szopki to jednak nie tylko rzemieślnicze arcydzieło – to wielce interesujące laboratorium kulturalne, w którym obejrzeć można wiele interesujących procesów kulturotwórczych. W wyjątkowy sposób łączą w sobie tradycję z nowoczesnością, zarówno chroniąc tradycyjne dziedzictwo, jak i dopuszczając do głosu awangardę.
Tegoroczna konkursowa wystawa szopek krakowskich zorganizowana została w gablotach, rozmieszczonych na terenie historycznego Starego Miasta. Od 1. Lutego 2021 r. można je oglądać także w Celestacie, oddziale Muzeum Krakowa.

Fot. Stanisław Barański
Red. A.S.