Z życia na scenę – w Międzynarodowy Dzień Teatru o teatrze wiejskim „Jamniczanki”
Słowo „teatr” kojarzy się z dużymi miastami i znanymi aktorami. Wiele osób myśli, że jedynie metropolie zapewniają ten rodzaj kontaktu z artystami. Tymczasem, ruch teatralny na wsiach rozwija się już od kilkudziesięciu lat, a jego historia sięga czasów międzywojennych. Powstają tam spektakle wyjątkowe – chwytające za serce, ale i dające do myślenia. Wyróżniają się poprzez to, że wszystko co się dzieje na scenie, jeszcze nie tak dawno temu działo się na wsiach, w realnym życiu. Aktorzy – mimo, że bez formalnego wykształcenia artystycznego w każde wypowiadane słowo i każdy gest tchną prawdę i realizm, a ich siłą jest to, że działają z czystej potrzeby serca i chęci zachowania dla potomnych rąbka świata, który odchodzi w zapomnienie. O działalności wiejskiego teatru i jego roli w społeczności w rozmowie z Magdaleną Trzaską opowiadały opiekunka zespołu „Jamniczanki” Joanna Brak – Głowala i jedna z założycielek grupy Zofia Drelich.
Grupa „Jamniczanki” działa w Jamnicy, na terenie gminy Grębów w powiecie tarnobrzeskim i jej domeną są przedstawienia bazujące na starych zwyczajach i obrzędach. Jak wyglądały początki zespołu?
Wszystko zaczęło się w latach 80-tych. Początkowo było to po prostu Koło Gospodyń Wiejskich, którego założycielką była Alina Szymczyk, ówczesna pracownica Gminnego Ośrodka Kultury w Grębowie. Jak w większości Kół działalność nie była wtedy skierowana na grę aktorską, występowanie i pokazywanie obrzędów, ale na kulinaria i uświetnianie imprez okolicznościowych. Zespół debiutował w 1982 roku w Janowie Lubelskim śpiewając utwory ludowe. Tam zakwalifikował się na Ogólnopolski Przegląd Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą. Grupa brała także udział w wielu konkursach np. na wicie palm czy wykonywanie z bibuły pająków i kwiatów. Czyli pierwsza była muzyka i osobno zwyczaje. Z tego potem zrodził się pomysł na grupę teatralną, która by prezentowała widowiska obrzędowe. Taka działalność zaczęła się, gdy opiekę nad zespołem przejęła Zofia Drelich, której współpraca z „Jamniczankami” trwa do dziś.
Skąd pomysł na właśnie taką działalność – jaka była Wasza motywacja?
Chcieliśmy po prostu zachować od zapomnienia to, co umiera i odchodzi w niepamięć. Większość członków zespołu z własnego dzieciństwa pamięta zwyczaje, które dziś młode pokolenia mogą zobaczyć jedynie na scenie. Tym starszym zdarzało się robić z babciami pranie w rzece czy tłuc proso w stępie. Świat zmienił się błyskawicznie i dziś życie – święta, obrzędy, ale i zwykłe czynności gospodarskie wyglądają zupełnie inaczej. Chcieliśmy przypominać o tym, kultywować stare tradycje i pokazywać młodym jak dawniej wyglądało życie na wsi.
Od inscenizacji jakich zwyczajów czy obrzędów zaczynaliście?
Jednymi z pierwszych było „Międlenie i przędzenie lnu” i właśnie wspomniane wyżej „Tłuczenie prosa w stępie”. Już po samych nazwach widać, że dla młodszych osób jest to czysta egzotyka. Później pokazywaliśmy pieczenie chleba, darcie pierza czy kiszenie kapusty. Interesuje nas także obrzędowość rodzinna stąd inscenizacja swatów czy Wigilii. Część z tego znamy do dziś, ale na pewno w znacznie zmienionej formie.
Jak powstają Wasze scenariusze – czy macie jedną osobę od pisania czy wszystko robicie razem?
Nad scenariuszami, tak jak nad wszystkim innym pracujemy wspólnie. Oczywiście pierwszym krokiem jest zebranie materiału na wybrany temat. Zanim siądziemy do pisania przeprowadzamy coś w rodzaju wywiadu etnograficznego – chodzimy po wsi i wypytujemy mieszkańców miejscowości i gminy jak to dawniej bywało. Oczywiście część z pań jest starsza i one same wiele pamiętają, ale i tak rozmawiają z innymi, aby z jak największej ilości źródeł mieć te informacje i niczego nie przekłamać. Dopiero po wielu rozmowach zawiązuje się zarys scenariusza. On początkowo jest oparty na samym zwyczaju czy obrzędzie a potem dodajemy elementy ludzkie – dialogi, sytuacje między postaciami, scenki okolicznościowe, humorystyczne, aby cały ten spektakl był żywy i obrazował prawdziwe życie.
Czyli właściwie pokazujecie obrzęd wpleciony w codziennie życie. Przedstawiacie po prostu urywki z życia wsi?
Tak, dokładnie tak jest. Sam obrzęd czy zwyczaj byłby suchy, mało ciekawy, ale także po prostu nieprawdziwy. To wszystko zawsze było częścią życia, wplecione w wiele kontekstów i tylko tak można to pokazać, aby miało to sens i aby młodzi, którzy nie spotykają się z tym na co dzień zrozumieli. W naszych spektaklach każdy obrzęd przedstawia jedna rodzina. Aktorzy mają przypisane sobie role i w każdym spektaklu grają tę samą postać. Jedna pani zawsze gra gospodynię Jagnę, pan gospodarza Walka. Młodsze członkinie grupy grają córki Kasię i Zosię. Jest też babcia bądź sąsiadka Wojciechowa, jest chrzestna, sąsiadka Michałowa. Zawsze jest ten sam schemat, jakbyśmy obserwowali życie jednej rodziny.
Czyli właściwie gdybyśmy zestawili sobie wszystkie te spektakle to tworzy nam się swoisty serial?
Tak, widzimy wtedy, co się dzieje na przestrzeni roku u jednej rodziny – u Walkowych. A że każda rodzina także była częścią większej społeczności, a nie osobnym bytem wprowadziliśmy sąsiadów czy członków dalszej rodziny. Pokazujemy więc ludzi w różnym wieku, różnej płci, pełniących różne role w rodzinie i społeczności.
Nie można przedstawić tych obrzędów, które pokazujecie bez użycia odpowiednich rekwizytów. Jak je pozyskujecie – czy to, z czego korzystacie na scenie to prawdziwe stare przedmioty?
Tak, wszystko czego używamy to stare przedmioty z duszą i historią. Rekwizyty były zbierane na przestrzeni lat – podobnie jak informacje – od mieszkańców gminy. Wędrowałyśmy po domach, pytałyśmy sąsiadów i tak zebrałyśmy kolekcję rekwizytów – prawdziwych i oryginalnych. Dziś zdarza się, że mieszkańcy sami przy robieniu porządków czy remontu znajdują coś ciekawego i od razu oddają to zespołowi wiedząc, że tam się to przyda i przedmiot w jakimś sensie zyska drugie życie. Przez lata zebraliśmy np. maślniczki, kołowrotki, kijanki czy niecki do pieczenia chleba.
Zatem przy okazji jesteście także kolekcjonerami starych sprzętów i artefaktów?
Tak, ocalamy nie tylko informacje, ale i przedmioty. Raz chyba zdarzyło nam się wypożyczyć coś z muzeum, ale generalnie nie ma takiej potrzeby. Wspólnymi siłami, z pomocą mieszkańców, sąsiadów udaje się zdobyć wszystko czego potrzebujemy. A jeśli trzeba zbudować jakąś większą konstrukcję pomagają nam członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej.
A jak jest ze strojami, w których występujecie?
Nie gramy w strojach ludowych, ale w tzw. łachmanach. Często, zwłaszcza do pracy nosiło się znoszone stroje i ważniejsza była tu ich funkcjonalność i wymiar praktyczny niż estetyka. I to staramy się oddać.
Dodatkowego kolorytu i prawdy Waszym przedstawieniom dodaje język, w którym gracie, czyli gwara lasowiacka. Czy już na etapie scenariusza dbacie o to, aby wszystko było mówione gwarą? Czy aktorzy muszą się tego specjalnie uczyć?
Zespół pięknie mówi gwarą sam z siebie, członkowie grupy posługują się nią na co dzień. Jeśli w scenariuszu napiszemy coś piękną polszczyzną to w sposób naturalny z łatwością jest to tłumaczone na gwarę. Aktorzy płynnie przechodzą z mowy powszechnej na gwarę i odwrotnie. Mają to we krwi. Zdajemy sobie sprawę, że jest to dodatkowa wartość naszych spektakli – jest to nasz atut. No i na pewno język dodaje realizmu, przecież kilkadziesiąt lat temu nasze babcie i dziadkowie w domach nie mówili do siebie literacką polszczyzną.
Ile osób tworzy zespół i jaki jest przekrój wiekowy?
W zespole jest 9 osób, w tym dwóch panów. Najstarsza członkini ma 83 lata a najmłodsza 48. Trzy osoby w grupie są w niej od samego początku. Mamy też matkę i córkę, co pokazuje, że ta pasja jest przenoszona z pokolenia na pokolenie.
Jak jesteście odbierani w Waszej społeczności i przez widzów? Starsze osoby przez pomoc w zbieraniu informacji czy rekwizytów praktycznie są współtwórcami przedstawień, a jak reagują młode pokolenia?
Starsi cieszą się, że ktoś przedstawia to, co oni jeszcze niejednokrotnie pamiętają ze swojego dzieciństwa. Są pomocni w wyszukiwaniu informacji do scenariusza, pożyczają sprzęty np. żarna, opowiadają co się działo. Młodzi często po prostu nie dowierzają, że tak to wszystko wyglądało (śmiech). Ale także się angażują, chętnie przychodzą na spektakle i odzew jest bardzo pozytywny. Głównie zasługa tu samego scenariusza. Jak wspominałyśmy nie są to suche obrzędy, ale sportretowane życie wsi z całym kolorytem postaci i charakterów, z humorem sytuacyjnym, czasem z konfliktami, więc to wciąga. Jest jakaś intryga, punkt kulminacyjny. Aktorzy nawiązują także kontakt z publicznością ze sceny, wciągają widzów w przedstawienie, więc bywają interaktywne spektakle.
Macie na koncie mnóstwo nagród i tytułów. Czy bierzecie udział tylko w takich poważnych, cenionych wydarzeniach czy też wciąż uświetniacie uroczystości gminne?
Uświetniamy wszystkie imprezy okolicznościowe na terenie gminy Grębów, np. spotkania Seniora, pikniki rodzinne. Bardzo chętnie bierzemy udział we wszystkim, na co nas zaproszą, jesteśmy bardzo aktywni. Gramy i we wnętrzach i w plenerze, dostosowujemy się do sytuacji. Robimy to wszystko aby jak najszersze grono mogło się zapoznać z tymi obrzędami, ale też dlatego, że bardzo to lubimy. Lubimy się spotykać, rozmawiać, wymyślać nowe projekty i występować. To wspaniała odskocznia od obowiązków i sposób na nudę na emeryturze (śmiech).
Przy tak wielu osiągnięciach i wspaniałym odbiorze czego jeszcze można Wam życzyć podczas Międzynarodowego Dnia Teatru?
Zdrowia – żeby nas nie dopadł covid i aby szybko skończyła się pandemia, abyśmy mogli wrócić do naszej działalności i znów występować przed publicznością.
Zatem życzymy Wam dużo lat w zdrowiu, nieustającej weny, kreatywności i kolejnych sukcesów oraz wpisujemy Was na naszą listę aktywistów wiejskich. Dziękuję za rozmowę.
Źródło zdjęć: http://klubjamnica.blogspot.com/p/zespo-jamniczanki.html