Morskie legendy i zwyczaje
Dziś przypada Europejski Dzień Morza. Święto to zostało utworzone w 2008 roku z inicjatywy szefów Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i Rady Unii Europejskiej dla szczególnej refleksji nad rolą mórz i oceanów w naszym życiu. Polska jest członkiem UE od 2004 roku, natomiast z Morzem Bałtyckim związana jest od zarania swoich dziejów. Morze miało i nadal ma niebagatelny wpływ na ludzką wyobraźnię i obyczaje.
Wedle dawnej ludowej legendy wnuk mitycznego praojca Polan Leszka, toczył na Bałtyku zwycięskie boje z wikingami. Po rozbiciu normańskiej floty miał założyć u ujścia Wisły warowny gród, w którym osiedlił pokonanych Normanów. Tak właśnie miał powstać Gdańsk – polskie okno na świat. Wydarzenia te miały mieć miejsce na około sto lat przed Chrztem Mieszka. Jego syn i następca Bolesław Chrobry, już w realnej a nie mitycznej historii, przyłączając Pomorze do swego państwa, na trwałe wyznaczył miejsce Polski nad Bałtykiem i w gronie europejskiej rodziny.
Zgodnie z zamysłem pomysłodawców, Europejski Dzień Morza to okazja do dyskusji i rozmów polityków, przedsiębiorców i działaczy ekologicznych na temat sposobów ochrony wód morskich. Jednak jest to także wspaniały pretekst do wspomnienia zwyczajów, tradycji i przesądów jakie przez stulecia wytworzyli żeglarze, marynarze i inni ludzie morza z europejskiego kręgu kulturowego.
Jedną z najstarszych legend czy też baśni morskich jest mit o „krainie Amazonek”, która, zgodnie z opowieściami starożytnych greckich żeglarzy, miała mieścić się gdzieś nad Morzem Czarnym. Wilki Morskie z Bałtyku, w okresie średniowiecza twierdzili, że ojczyzna wojowniczych kobiet znajduje się w północnej części Zatoki Botnickiej.
Również w średniowieczu morskie opowieści zaroiły się od potworów i demonów, które żeglarze mieli spotykać podczas swoich dalekich wypraw i podróży. Bywalcy portowych tawern mogli się wtedy nasłuchać historii o syrenach, wielkich wężach morskich czy diabłach zamieszkujących wodne bezkresy. Z czasem miejsce tych mitycznych stworzeń w opowieściach zajęły zaczarowane wyspy, magnetyczne góry czy legendy o Latającym Holendrze lub ogniach św. Elma.
Czas mijał, opowieści straciły swój czar, ale marynarskie zwyczaje i przesądy z dawnych lat przetrwały aż do naszych dni. I tak, etyka marynarska zabrania gwizdania na pokładzie. Zwyczaj ten pochodzi z czasów gdy na morzach niepodzielnie królowały żaglowce. Wierzono wtedy, że gwizdanie sprowadza wiatr. Zaś karą za gwizdanie podczas sztormu było spędzenie całej wachty na rei czyli poprzecznych częściach konstrukcyjnych masztu. W okresach bezwietrznej pogody na morzu takie gwizdanie było wręcz wskazane aby przywołać podmuch, który pozwoliłby płynąć dalej.
Dziś jest piątek czyli dzień, w którym żeglarze hiszpańscy najchętniej wyruszają w morze. Przekonanie co do szczęśliwości tego dnia tygodnia z rozpoczynanie rejsu bierze się od piątku 3 sierpnia 1492 roku kiedy to Krzysztof Kolumb wypłynął w podróż przez Atlantyk zakończoną dotarciem do brzegów obu Ameryk. Odwrotnie jest na Bliskim Wschodzie (w krajach muzułmańskich). Tamtejsi marynarze i żeglarze unikają wypływania w piątek uważając go za dzień niefortunny dla takich przedsięwzięć tym bardziej, że właśnie w piątek wyznawcy Allaha zbierają się na najważniejsze modły w tygodniu. Zwyczaj „niefortunnego piątku” przywędrował do wielu krajów europejskich i dziś kapitanowie, niekiedy także dużych jednostek, starają się unikać wychodzenia w rejs właśnie w piątek. Nawet wodowanie nowych jednostek w stoczniach planuje się, w miarę możliwości, z pominięciem tego dnia tygodnia.
Natomiast marynarze z krajów protestanckich i anglosaskich unikali wychodzenia w morze 2 lutego i 31 grudnia oraz w pierwszy poniedziałek kwietnia i drugi poniedziałek maja. W te dni, według Biblii, ludzkość nawiedzały nieszczęścia i kataklizmy. Nieszczęście miał zwiastować także przeciągły dźwięk szkła. Toteż marynarze, jak ognia, unikali trącania się kieliszkami przy wznoszeniu toastów. A skoro przy dźwiękach jesteśmy, to odgłosy dzwonów i dzwonków rozbrzmiewały na europejskich żaglowcach już od XIII wieku. Jednak na początku służyły głównie do odstraszania duchów, demonów i potworów morskich. Dopiero z czasem zaczęły być wykorzystywane do bardziej praktycznych celów jak sygnalizowanie zmian wacht na okręcie, wzywanie załogi w razie niebezpieczeństwa, ostrzeganie przed pożarem czy jako sygnał płynącego we mgle okrętu.
I na koniec jeszcze „przyrodniczy” aspekt morskich zwyczajów. W wiekach minionych marynarze wierzyli, że rzeczy kudłate na pokładzie okrętu przynoszą pecha i nieszczęście, stad unikano futer. Szczęście przynosić miały „rzeczy pierzaste”, stąd zamiłowanie niektórych załóg do ptaków, a szczególnie papug. Jednak największymi względami marynarzy, w latach minionych i dziś, cieszą się biali szybownicy nadmorskich przestworzy czyli albatrosy. Wśród marynarskiej braci zachowała się wiara, że w tych śnieżnobiałych ptakach zamieszkują dusze ich zmarłych na wachcie kolegów. Natomiast marynarskimi ulubieńcami są niewątpliwie delfiny, które towarzysza statkom, płynąc wzdłuż burty, popisują się radosnymi skokami w wodzie.
Tekst: Rafał Karpiński
Źródła:
https://bimkal.pl/kalendarz/europejski-dzien-morza
http://portalmarynarski.pl/morskie-tradycje-i-przesady/
http://retropress.pl/polska-walczaca/tradycja-morska-rzeczypospolitej/
Fot. https://pixabay.com/