Kulig – popularna zabawa karnawałowa
Jedną z ulubionych szlacheckich rozrywek karnawałowych były organizowane z wielkim rozmachem kuligi. Prowadzona przez wodzireja sanna przybywała od dworu do dworu, w każdym z nich zaznając należytej gościny. A gdy goście najedli się, napili i wytańczyli przy dźwiękach muzyki i donośnym dzwonieniu janczarów ruszali w dalszą drogę, zabierając ze sobą co najmniej jednego z domowników.
O słynnych szlacheckich kuligach pisał znany polski kronikarz, znawca staropolskich zwyczajów ks. Jędrzej Kiktowicz:
Niższej zaś fortuny szlachta wyprawiała kuligi, które były takowe: Dwóch albo trzech sąsiadów zmówili się z sobą, zabrali z sobą żony, córki, synów, czeladź, służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, nie zostawując w nim tylko małe dzieci pod dozorem jakich dwojga osób, mężczyzny i niewiasty. Sami zaś wpakowawszy się na sanki, albo gdy sannej nie było, na kolaski, karety, wózki, albo konie wierzchowe, jak kto mógł, jechali do sąsiada pobliższego, ani proszeni od niego, ani przestrzegłszy go, żeby im się nie skrył albo nie ujechał z domu. Tam go zaskoczywszy, rozkazywali sobie dawać jeść, pić, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze na egzekucji, póty u niego bawiąc, póki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, spichlerza; gdy już wyżarli i wypili wszystko co było, brali owego nieboraka z sobą, z całą familią i ciągnęli dalej, aż póki w kolej do tych, którzy zaczęli kulig, nie doszli. Ci zaś, że pospolicie byli najmniej majętni a do tego garłacze koronni, nie mający zaległych trunkami piwnic ani zapalnych spiżarniów, niedługo w domach swoich kompanią zabawili, ile już doboszami w innych domach dostatniejszych znużoną. Poczynały się te kuligi zwyczajnie w przedostatni tydzień zapustny i trwały do wstępnej środy. Że takowe kuligi najwięcej bawiły się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawali na jakim takim skrzypku, czasem z karczmy porwanym, albo między służącą czeladzią wynalezionym. Chyba że gospodarz miał swoją domową kapelę, albo też rozochoconą, posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze co do pijatyki te kuligi, były w województwie Rawskim. Tam jeżeli się kto obcy przez niewiadomość wmieszał do tego kuligu a nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, wypędzili go, jakoby dla słabego zdrowia, niegodnego tak dzielnej kompanii.
Opisywał je również słynny etnograf, encyklopedysta i folklorysta Oskar Kolberg w swojej publikacji „Dzieła wszystkie. Kaliskie” T. 23 t. 1.
O tym, jak mają go urządzić, umawiano się zawczasu, nim jeszcze śniegi okryły ziemię, a do narad nad koleją kuligową przyczyniły się dziewczęta, czasem i matki pohulać jeszcze lubiące. Nie trudny był wybór domów, do których zjechać miano, bo cały powiat, całe nieraz województwo żyło z sobą jako jedna rodzina szlachecka, wiedząc jedni o drugich, biorąc udział w szczęściu i niedoli każdego. Otwartością i miłością sąsiedzką stało dawne nasze życie, uprzejmością i gościnnością wszelka zabawa, więc przy takich warunkach usuwały się łatwo zawady, nie narażono się nikomu, podobano wszędzie. Młodzież w kształtnych zaprzęgach zjeżdżała się do swego przywódcy, tam zwoływano muzykę i gdy już wszystko było gotowe, obsełano po domach laskę z kulą u wierzchu, która zwoływała kulig (v. kulik) i wyprawiano arlekina, a ten z trzepaczką w ręku wpadał do domu, gdzie się najprzód zjechać miano i śpiewał skacząc: Ej! kulig! kulig! kulig! poczem znikał. Zjawiła się przeto czem prędzej gospodyni, biegł do piwnicy gospodarz, krzątała się służba, a przy zwykłej zamożności, przy obyczaju życia otwartego, znajdowało się wkrótce wszystko, czego było potrzeba do przyjęcia swawolnej szarańczy. Wreszcie jeźli sąsiedzi przeniknęli, że gdzie czegoś brakować może, to nadesłali po sąsiedzkiej znajomości, ten trunków, ów zwierzyny, często też razem z kuligiem zajeżdżały sanie z zapasami, które nieznacznie przechodziły do kuchni, i tak gospodyni, co była w kłopocie jak tylu gości uraczyć, później czuła, że jej serce rosło, kiedy się wszystkiego dostatkiem znalazło’). Był-li kłopot o nocleg, to pomieściwszy kobiety we dworze i na folwarku, mężczyźni szli spać do proboszcza, do karczmy – i każde przyjęcie zdawało się doskonałem, bo z jednej i drugiej strony była dobra wola a dobry humor przyprawiał zabawę.
Przyjeżdżano ze zmrokiem w towarzystwie hucznej muzyki, głuszonej przecież śmiechem, przy świetle kagańców i pochodni, od których lśniły się drzewa i lasy, nastrzępione śniegiem lub srebrem szronu oblane. Zdała słychać było orszak po tentencie koni, po brzęku kółek u pasów krakowskich, po jednorazowym w takt trzaskaniu biczów. Wjeżdżano galopem na podwórze, podwoiło się trzaskanie, głośniej zahuczała muzyka, wybuchły naraz śmiechy i wiwaty, a z jaśniejącego rzęsiście dworu wychodził gospodarz i gospodyni, witając uprzejmie kuligowe towarzystwo, ten (gospodarz) klucz od piwnicy, ta klucze od śpiżarni przewodnikowi kuligu oddając. We dworze znajdowano już dziewczęta, które z kuligiem nie zjechały; więc mężczyźni wychyliwszy pierwsze zdrowie na cześć gospodarstwa, puszczali się raźno w taniec: Krakowiaka.
Ileż to miłych scen, ile spotkań radosnych, ile okazyj przy wesołości i zabawie do zawiązania stosunków, do skojarzenia się par, do załatwienia interessów, pogodzenia niechęci i zlania ich w bratnim uścisku i w bratnim kielichu. Często, kiedy młódź weseliła się, starsi odtańczywszy Polskiego, odchodzili do komnaty osobnej, wywiadując się, porozumiewając, naradzając lub decydując to o prywatnych interessach, to o przygodzie, która spotkała sąsiada; to wreszcie o sprawach ziemskich lub ogólnie krajowych. A kiedy częstsza kolej ożywiła rozmowę, odchodziły na bok sprawy poważne, ustępując miejsca anegdotom i dowcipnym dykteryjkom. Tymczasem matki siedzące rzędem w sali tanecznej, czyniły przegląd młodych, porównywając ich od ostatniego niewidzenia i śledząc jak się wśród zabawy serca ku sobie skłaniają.
Zastawiono wieczerzę. Kilkugodzinna na mrozie przejażdżka obok tańca i wesołości, zaostrzyły apetyt; znikały ze stołu z szybkością niepodobną do wiary ogromne misy zwierzyny, kiełbas, zrazów, szynek, kapusty i delikatniejszych potraw, ciast i konwiktów dla kobiet. Krążyły częste kolejki, coraz to nowe proponowano zdrowia, które przyjmowano z aplauzem i duszkiem wychylano, lecz nim się czupryny kurzyć zaczęły, odgłos muzyki zwabiał do tańca rozweselone towarzystwo. Od tych zabaw nie usuwał się nikt; dzielił je kapłan, bo on z sąsiadami zawsze dzielił życie obywatelskie, nie omijał ich dygnitarz i choćby najpoważniejszy karmazyn. Więc w poczcie tak dostojnym, chociaż nie znikała zabawa, strzeżono się wszelkiego rodzaju swarów, które, kiedy i wybuchły, umiano wnet uśmierzać. Przez zamknięte szczeliny (okiennic) nie wdzierało się światło dzienne i zmęczenie dopiero ostrzegło tańczących, iż przehulano noc aż do dnia białego. Rozchodzono się na krótki spoczynek; tymczasem gospodyni gotowała śniadanie lub obiad, po którym zaraz wybierano się do domu następnego. Czasem przejażdżka po gospodarskich budynkach, czasem łowy na grubszą zwierzynę urozmaicały zabawę, miarkując pobyt swój wedle zamożności gospodarstwa.
Sama droga była jedną z najprzedniejszych uciech kuligowych; po twardym śniegu suwały żywo sanice, a choć się zdarzył przypadek, nie był niebezpiecznym; lekki wywrót nabawiał śmiechu, podwajał wesołość i dostarczał materyi do niewinnych żartów. Młodzież dobijała się, aby powozić niewiasty; niejeden z niej znalazł sposobność uczepić się za saniami swojej bogdanki by tulić ją od zimna i niepostrzeżenie czynić lub odbierać zwierzenia miłosne.
Tym samym trybem jak pierwszym razem, przyjeżdżano do drugiego domu, za każdym wstąpieniem zabierając ze sobą całe gospodarstwo domu. Tak od domu do domu jeżdżąc, kulig rósł jak alpejska lawina, a gdzie spadał, to tylko dlatego, aby wspólnie się ucieszyć, serca obywatelskie do siebie zbliżyć, stary obyczaj zachować. Bywało, iż przez cały karnawał trwała ta hulanka; ci, na których kolej późno przychodziła, zawiadomiwszy zawczasu, iż są gotowi z przyjęciem, łączyli się odraz z towarzystwem, które uwijało się po okolicy, jakoby grono ślizgających się na lodzie. W ten sposób cały powiat wsiadłszy na sanie, czynił pospolite ruszenie – zabawy. Im bliżej postu, tem huczniejsza była wesołość, aż ze wstępną środą roztopniała gromada i każdy gospodarz z rodziną w swoje odjeżdżał strony, poświęcając dni wielkiego postu spokojności, pracy i modlitwie.
Wybór: Joanna Radziewicz
Fot. polona.pl – domena publiczna
Fot. wikipedia.pl – domena publiczna