Etnolożka wśród zalipskich malarek
Jeszcze w tym roku Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi planuje kolejną odsłonę konkursu „Korzenie i Skrzydła” skierowanego do młodych badaczy szeroko pojętej kultury ludowej w Polsce. Jego poprzednia, druga edycja, miała wyłonić najlepsze prace magisterskie. Trzecia skierowana będzie do autorów prac doktorskich.
Poniższy wywiad jest już kolejnym z cyklu rozmów z naszymi laureatami. Dzięki nim chcemy przybliżyć Państwu sylwetki młodych badaczy kultury ludowej, ich pasje, inspiracje, pola poszukiwań oraz bogactwo osobowości.
Leonia Brzozowska – etnolożka, adiunktka ds. zbiorów i projektów badawczych Muzeum Etnograficznego w Krakowie, gdzie zajmuje się kolekcją malarstwa ludowego i nieprofesjonalnego. W Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UJ realizuje projekt doktorski na temat form utowarowienia sztuki ludowej przez malarki z Powiśla Dąbrowskiego. Wierna tradycyjnie rozumianym badaniom terenowym, jako podstawowej metodzie gromadzenia danych, uczestniczyła dotychczas jako badaczka m. in. w projekcie Odkrywanie skarbów dziedzictwa południowej Małopolski fundacji Mapa Pasji. W 2021 roku realizowała indywidualne badania etnograficzne w Zalipiu jako stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Laureatka III miejsca w konkursie „Korzenie i skrzydła” za pracę „Kwiatowy palimpset. Antropologiczne studium współczesnego malarstwa w Zalipiu, pod kierunkiem dr hab. Moniki Golonki-Czajkowskiej, prof. UJ (Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej).
Małgorzata Jaszczołt: W czasach kiedy studiowałam etnologię na UJ (1986-1993), większość moich koleżanek i kolegów podejmowała tematy związane z wsią, więc takie typowo etnograficzne, ale ostatnio nie śledziłam tego co się dzieje na uczelniach. Trochę jest taka obiegowa opinia, że teraz większość studentów już nawet nie etnografii, a etnologii i antropologii kulturowej bardziej zajmuje się miastem, wiec czy fakt że zajęła się Pani „tradycyjnym etnograficznym tematem jest w pewien sposób wyjątkowy?
Leonia Brzozowska: Gdy podczas drugiego stopnia studiów decydowałam się na prowadzenie badań na temat zdobnictwa zalipskiego, to zagadnienie wydawało mi się wyjątkowe. Wówczas, moje koleżanki i koledzy z roku, z młodszych i starszych lat, wybierali inne tematy: wizualność, przestrzeń miasta, aktywizm. Chciałam więc, przewrotnie zająć się badaniami kultur, które wydawały mi się wtedy poważnie zaniedbane przez antropologów. Teraz, z perspektywy czasu widzę, że w polskiej etnologii badania wsi są nieustannie prowadzone, choć nie mają siły przebicia. Przecież nie ja jedyna, zajmuję się wsią z perspektywy antropologicznej, to oczywiste! Na przykład dużo osób z etnologii cieszyńskiej bada kultury wiejskie. Jako badacze i badaczki w dużych ośrodkach, jak Kraków, często zamykamy się w tym wielkomiejskim światku, a tymczasem 40 proc. ludzi w Polsce mieszka na wsi! Jeśli nie wchodzimy w ten teren, to nie wiemy jak wygląda rzeczywistość społeczno-kulturowa wokół nas. Zależało mi więc, na zwróceniu uwagi środowiska antropologicznego na zaniedbane badawczo społeczności wiejskie, które – wbrew opiniom – istnieją i mają się dobrze. Nie bez znaczenia było tutaj również moje wiejskie pochodzenie i wiążące się z tym kompetencje kulturowe.
Rozumiem, że królują głównie antropologiczne… miasto, film, internet…? Ale przecież antropolog może się zajmować wszystkim.
Tak, „teren jest wszędzie”, słyszymy to od początku studiów. A Internet to po prostu część rzeczywistości: możliwy do zbadania jak każdy inny teren. Netnografia to narzędzie, którym również posługuję się teraz w projekcie doktorskim, będącym kontynuacją badań społeczności Zalipia. Część tej kultury „dzieje się” w Internecie. Faktycznie, dla etnologów teren jest wszędzie, ale od czasu przemian na gruncie etnologii, a właściwie od powstania tzw. „nowej etnologii polskiej” na przełomie lat 70. i 80. XX w. badaczki i badacze na gruncie akademickim stopniowo zarzucali tematy związane z ludowością i wsią. Porzuciliśmy pola badawcze, które definiowały nas jako dyscyplinę naukową. I właśnie w Polsce ta dyscyplina w pewnym momencie zaczęła tracić grunt pod nogami. Etnologia czy też antropologia kulturowa ma to do siebie, że nieustannie podważa to, co uważamy za oczywiste, zadaje niewygodne pytania. I tak zrobiła też z własnymi fundamentami. Tymczasem historycy, historycy idei, literaturoznawcy i reprezentanci innych dyscyplin humanistycznych wchodzą na opuszczone przez nas poletko, które okazuje się bardzo płodne. To leży u podstaw tego, co dziś nazywa się „zwrotem ludowym w humanistyce”.
Jak Pani myśli, z czego to wynika, że coraz mniej osób zajmuje się wsią, czy z programu studiów?
Na pewno nie bez znaczenia pozostają zmiany w programach kształcenia. W krakowskim Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej wciąż toczą się dyskusje na temat kanonu, który prezentujemy przyszłym etnologom i etnolożkom. Na przykład kiedy ja studiowałam, to duże wrażenie robili na mnie i na kolegach, wykładowcy, którzy skręcali w stronę antropologii społecznej. Przyznaję, że ja też zajrzałam w tym kierunku i bardzo dużo mi to dało. Jednak to, co według mnie jest fundamentalne dla naszej dyscypliny, to przede wszystkim baza metodologiczna, unikalne kompetencje do opisu rzeczywistości kulturowej. Jeszcze do niedawna tradycyjnie rozumiana metodologia była podstawą programu kształcenia na początku studiów etnologicznych. Stacjonarne badania terenowe, kursy na temat ludowej wizji świata czy sztuki ludowej, tradycyjne techniki badawcze i etnograficzny warsztat – to elementy, które ukształtowały mnie jako badaczkę. Dziś zasadność niektórych tych elementów jest podważana. W konsekwencji wciąż zmienia się program studiów, wciąż zmienia się obraz naszego – krakowskiego – środowiska i profil absolwentów. Ale ostatnio miałam okazję hospitować zajęcia kontekstowe ze sztuki ludowej i zauważyłam, że wiele młodych osób mówi o swoim wiejskim czy małomiasteczkowym pochodzeniu i tożsamości, i dostrzegają w tym potencjał badawczy. Oczywiście, tematy miejskie i teoretyczne wciąż zajmują bardzo ważne miejsce – i dobrze. Cieszę się jednak, że te proporcje na naszych oczach się zmieniają, a wiejskość staje się atrakcyjnym terenem.
Mam też ostatnio wrażenie, że ludzie przestali się wstydzić, że pochodzą ze wsi, jest dużo ruchów regionalistycznych, jest to szersze zjawisko. Jeszcze kilka-kilkanaście lat temu wydawało się, że rzeczywiście nie będzie wsi, rzemieślników, stąd też np. powstałe pojęcie „ginące zawody”. Wieś się oczywiście transformuje, jest inna niż była, ale istnieje, udaje się zachowywać techniki rzemieślnicze, ludzie manifestują swoją przynależność do określonych grup etnograficznych, religijnych… nie ma tu miejsca, żeby przeanalizować te zjawiska, dlatego w bardzo dużym skrócie, ale mnie się wydaje, że wieś żyje, a nawet odżywa… przez pryzmat takich działań jak koła gospodyń wiejskich, festiwale ludowe itd…. Na pewno duża w tym rola możliwości pozyskiwania środków dla twórców i na wydarzenia, ale można rzec, że i wieś się sobą interesuje i wsią interesuje się miasto.
Pani słowa to perspektywa osoby, która prowadzi badania na wsiach, natomiast na poziomie akademickim wiele osób nie było na wsi od dawna, w związku z czym pojawiają się opinie, że kultura wsi umiera, bo z perspektywy Warszawy czy Krakowa jej nie widać. Są też badacze, którzy twierdzą, że współczesne wsie to zglobalizowana miejsko-wiejska hybryda. Faktycznie, proces suburbanizacji terenów wiejskich postępuje od kilkunastu lat, ludzie z miasta wyjeżdżają do „obwarzanków”. Ja jednak patrzę na kultury społeczności wiejskich jako nieustająco rozwijające się. To są wspaniali, aktywni ludzie, dlatego uważam, że warto starać się ich zrozumieć. Tymczasem w potocznym języku wciąż pokutuje pogarda do wiejskiego pochodzenia. Nadal używane są pejoratywne określenia typy „wieśniak” czy „wieśniacki” i rzadko kiedy kogoś to oburza. Uważam, że powinniśmy walczyć z tymi sformułowaniami i dostrzec, jak one działają w przestrzeni kulturowej, co robią z relacjami ludzkimi i jak są krzywdzące względem mieszkańców wsi i osób, które zawstydzi ich własne pochodzenie. To ważne dla mnie również osobiście, bo pochodzę ze wsi.
A skąd Pani pochodzi…?
Pochodzę z Brzezin w województwie podkarpackim. Dzięki etnologii nie tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że warto być dumną z zaplecza kulturowego, które dostałam dzięki wiejskiemu pochodzeniu, ale również zdobyłam narzędzia, by przyjrzeć się z perspektywy naukowej temu, co tak dobrze jest mi znane. Etnologia wsi to moja anthropology at home.
Ma Pani bardzo świeże spojrzenie na etnograficzną klasykę, ale jest Pani także zainteresowana tzw. zwrotem ludowym w humanistyce…
Uważam, że ten zwrot wynika poniekąd z zaniedbania wiejskich tematów przez antropologię, o którym już wspominałam. Przestaliśmy dostrzegać sporą część otaczającej nas rzeczywistości kulturowej. Nic dziwnego, że badaczki i badacze z innych dyscyplin zaczęli zagłębiać się w tematykę ludowości i tego, w co przekształciła się dawna kultura chłopska. Jasne, dziś już nie ma po staremu rozumianych chłopów, nie ma „ludu”, ale jest wieś, wiejskie społeczności i kultury, które w dyskursie pozostają zdominowane przez kultury wielkomiejskie. Myślę, że to dobry impuls dla nas, etnolożek i etnologów. Idźmy w tradycyjnie rozumiane tereny etnograficzne, ale przyłóżmy do nich nowe i nieco starsze koncepcje antropologiczne, te które się pojawiły się w ciągu ostatnich 30-40 lat. Nie możemy się uważać za antropologów, za badaczy terenowych i bronić statusu dyscypliny, jeżeli nie zwracamy uwagi na prawie połowę społeczeństwa i zjawisk kulturowych, które się dzieją wokół nas. Taki zwrot ludowy w etnologii to po prostu postulaty antropologicznego spojrzenia na tradycyjnie etnograficzne pola badawcze. Róbmy to, co robimy najlepiej: poznawajmy ludzi i badajmy ich kultury: wszędzie – również na wsiach.
Rozumiem więc, że wieś jest Pani bliska także dzięki pochodzeniu, ale właściwie to pytanie powinno paść jako pierwsze – jak Pani trafiła do Zalipia, jak Zalipie znalazło się w sferze Pani zainteresowań?
Do Zalipia trafiłam dzięki programowi studiów, a konkretnie dzięki zajęciom ze sztuki ludowej. Z koleżankami z roku, a we współpracy z prowadzącą zajęcia prof. Moniką Golonką-Czajkowską, postanowiłyśmy zorganizować dla siebie cykl wyjazdów. Byłyśmy w Paszynie, w Muzeum Śląskim, ale również w Zalipiu. Okazało się, że wycieczka przerodziła się w wyjazd terenowy, bo spotkałyśmy panie, które od razu wciągnęły nas w opowieści o swojej twórczości. Z badaczką jest tak, że gdy spotyka w terenie osoby chętne do rozmowy, to chłonie jak gąbka wszystko, co mają do opowiedzenia na temat swojej własnej kultury. A zalipskie malarstwo to zjawisko żywe, zmieniające się, atrakcyjne badawczo.
A czy mogłaby Pani uzasadnić tytuł swojej pracy „Kwiatowy palimpsest. Antropologiczne studium współczesnego malarstwa w Zalipiu”
Z jednej strony zależało mi na tym, żeby podkreślić, że badałam zalipską twórczość współcześnie, to że ona wydarza się tu i teraz, czyli fakt, że do pracy magisterskiej prowadziłam badania w latach 2018-2019. Z drugiej zaś strony w mojej perspektywie niezwykle istotny jest kontekst historyczny. Na ten aspekt zwraca uwagę pierwszy człon tytułu „Kwiatowy palimpsest”. Odwołuję się tutaj do pojęcia palimpsestu kulturowego. Nabudowane przez pokolenia pokłady zjawisk są istotne i w jakiś sposób przebijają spod kolejnych warstw, kształtują to, jak rzeczywistość wygląda obecnie. Podobnie wyglądają malatury zalipskie, bo są one zamalowywane albo bielone i na dawnej warstwie jest malowany kolejny bukiet. Nie zawsze udaje się starą malaturę zetrzeć czy zamalować idealnie i czasem to, co było pod spodem weryfikuje, jak nowy bukiet będzie wyglądał. Czasem trzeba namalować kwiatek w odpowiednim miejscu, żeby zakrył coś, co przebija z przeszłości. Myślę, że ta metafora dobrze wyjaśnia obraz Zalipia, który wyłania się z moich badań, gdzie widać nawiązania do czasów PRL-u, echa transformacji i obecności etnografów oraz elementy rzeczywistości wolnorynkowej.
Zwróciła także Pani uwagę na partycypację. Co jest do zrobienia dla społeczności wiejskich na przykładzie Zalipia?
Myślę o partycypacji jako o zaangażowaniu i włączeniu lokalnych społeczności w działania, które mogą być atrakcyjne zarówno dla nich, jak i dla zewnętrznego odbiorcy. Patrzę tutaj w kierunku Tomasza Rakowskiego i jego projektów animacyjno-badawczych. To akurat przykład działań rozpoczętych z zewnątrz, ale myślę, że dużo dobrego można zrobić lokalnie. Instytucje kultury niekiedy zamykają się na potrzeby i potencjał ludzi, którzy są najbliżej. Tymczasem otwarcie się i dopuszczenie innych do działania może okazać się korzystniejsze niż tylko tworzenie oferty dla zewnętrznego odbiorcy. Taka animacja może na przykład służyć kontrolowanemu utowarowieniu tożsamości – w taki sposób, by nie reprodukować nierówności społecznych, a zaoferować ludziom narzędzia do poprawy jakości życia. Mam tutaj na myśli różne formy wykorzystania własnego dziedzictwa. W Zalipiu zjawisko utowarowienia jest łatwo dostrzegalne, bo mamy do czynienia z rękodziełem i z przedsiębiorczymi, sprawczymi kobietami, które biorą sprawy w swoje ręce i aktywnie działają, by zapewnić środki do życia albo przynajmniej solidnie podreperować budżet dzięki dziedzictwu sztuki ludowej. Zalipianki odpowiadają na potrzeby rynku, ale produkt, który oferują wywodzi się z ich rodzimej kultury. W parze z tym idzie wzmocnienie ich tożsamości i upodmiotowienie. Tak rozumiane utowarowienie to w moim odczuciu pozytywne zjawisko. Oczywiście dopóty, dopóki beneficjentami są spadkobiercy tego dziedzictwa. Z kolei rolą dużych instytucji może być tutaj rozszerzenie oferty stypendialnej. Na pewno trochę dzieje się na gruncie stypendiów twórczych, są osoby, które chętnie z tego korzystają, to jest dobry punkt wyjścia. Zapewne warto zachęcać do udziału w konkursach stypendialnych. To z kolei pole do popisu dla instytucji działających lokalnie.
Mamy parę stypendystek z Zalipia, w ramach projektu „Mistrz i Uczeń”, dlatego te różnorodne działania powinny się zazębiać i jak widać zazębiają się. Ale wydawałoby się, że taka jedyna wieś w Polsce, że „wszystko” o niej napisano, a tymczasem jest nadal co badać… Czy ma Pani kolejne plany związane z Zalipiem?
Oczywiście nadal jest co badać! Zalipie to wieś, która podlega nieustannym zmianom, a im dłużej tam przebywam, tym więcej aspektów kultury dostrzegam. Temat utowarowienia sztuki ludowej to kontynuacja moich badań w ramach projektu doktorskiego. Każdą częścią rzeczywistości można się tak zajmować: przykładać różnorodne ramy teoretyczne i sprawdzać jakie wnioski będą się wyłaniać. Dlatego cieszę się, że antropologia się rozwija i te ramy teoretyczne tworzy.
Proszę jeszcze powiedzieć jakie znaczenie miał dla Pani konkurs „Korzenie i skrzydła”? Czy uważa Pani, że taki konkurs jest realnym wsparciem dla badaczy?
Zapewne jest wsparciem dla badaczek i badaczy zajmujących się terenami wiejskimi. To zachęta i wyraźny sygnał, że instytucjom publicznym zależy na wyrównaniu proporcji i popchnięciu akademików do prób zrozumienia dziedzictwa wsi. Śledzę działania NIKiDW od samego początku istnienia tej instytucji i trzymam kciuki za dalsze działania – właśnie na rzecz rozwoju badań!
Dziękuję i życzę powodzenia i sukcesów w dalszej pracy naukowej i proszę śledzić kolejne edycje „Korzeni i skrzydeł”, tym razem dla pracy doktorskiej.