Jeszcze w tym roku Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi planuje kolejną odsłonę konkursu „Korzenie i Skrzydła” skierowanego do młodych badaczy szeroko pojętej kultury ludowej w Polsce. Jego poprzednia, druga edycja, miała wyłonić najlepsze prace magisterskie. Trzecia skierowana będzie do autorów prac doktorskich.

„Korzenie i Skrzydła” to konkurs na najlepszą pracę magisterską i doktorską na temat kultury
i dziedzictwa obszarów wiejskich w Polsce zainicjowany w 2021 roku przez Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi.
W pierwszej edycji oceniane były prace doktorskie obronione w latach 2017–2021 oraz prace magisterskie bronione w latach 2018–2021. Otrzymaliśmy 23 zgłoszenia na prace magisterskie i 13 zgłoszeń na prace doktorskie. Ich tematyka oscylowała wokół zagadnień związanych z szeroko pojętą kulturą i dziedzictwem obszarów wiejskich i dotykała między innymi problemów z zakresu architektury, sztuki, muzykologii, socjologii i geografii. Wyłoniono po trzech laureatów z każdej kategorii.
W drugiej edycji konkursu skupiliśmy się tylko i wyłącznie na pracach magisterskich. Otrzymaliśmy 30 zgłoszeń, a tematyka prac oscylowała wokół zagadnień związanych z szeroko pojętą kulturą i dziedzictwem obszarów wiejskich, dotykając kwestii folkloru muzycznego i słownego, architektury wsi, muzealnictwa etnograficznego.
O wysokim i wyrównanym poziomie Konkursu najlepiej świadczy długa lista laureatów. Pierwszą nagrodę otrzymały dwie osoby, a drugą i trzecią, aż trzy. Ponadto Komisja przyznała pięć wyróżnień honorowych. 

Poniższy wywiad rozpoczyna cykl rozmów z naszymi laureatami. Dzięki nim chcemy przybliżyć Państwu sylwetki młodych badaczy kultury ludowej, ich pasje, inspiracje, pola poszukiwań oraz bogactwo osobowości.

Z Lidią Biały (I Nagroda Konkursu „Korzenie i Skrzydła” NIKiDW) rozmawiał Mamadou Diouf

 ***

Co Cię skłoniło do muzykowania? Masz muzyczne tradycje w rodzinie?

Nie. W mojej rodzinie nikt nie muzykował. To zabawne, ale naprawdę nie mam w ogóle
z żadnej strony korzeni muzycznych. Mam takie zdjęcie w albumie, jedno z dnia, kiedy zrobiłam pierwszy krok, a drugie zrobione kilka godzin później tego samego dnia, kiedy zobaczyłam plastikowe skrzypce, zabawkę. Miałam roczek i właśnie w tamtej chwili przepadłam. Jak dorastałam, nie lubiłam np. oglądać wieczorynek, bo w piątki była transmisja koncertów z Filharmonii Podkarpackiej. Zawsze musiałam oglądać i patrzyłam, jak skrzypkowie przebierają paluszkami. Bardzo mi się to podobało, ale moja mama mówiła, że to tylko taki „słomiany” zapał dziecięcy. Kiedy byłam w drugiej klasie szkoły podstawowej, wychowawczyni kazała kupić dzwonki, żeby się nauczyć grać gamę i proste melodie. Mama poszła ze mną do sklepu muzycznego, a tam zobaczyłam mnóstwo skrzypiec zawieszonych na ścianie. Niebywałe! Widząc moją fascynację, sprzedawca zapytał się mnie, czy chcę zobaczyć. Zdjął takie malutkie, zagrał na nich „Kurki trzy” i zapytał, czy chcę spróbować? – No to chcę! Oczywiście! Powtórzyłam melodię, dlatego, że przez lata obserwowałam z uwagą, jak ci skrzypkowie z telewizji przebierają paluszkami. Zawsze mnie to ciekawiło. Mama stwierdziła, że nie ma na co czekać i zapisała mnie do szkoły muzycznej w Trzcianie.

Później dołączyłam do dziecięcej kapeli przy Gminnym Centrum Kultury, a po jakimś czasie zaczęłam chodzić na próby prawdziwej, dorosłej kapeli. Grali tam wybitni muzykanci znani w regionie, wśród nich był m.in Kazimierz Marcinek. „Muzykanty z Trzciany” – bo tak nazywała się kapela, mieli kilka nagrań, które przekazał mi kierownik Roman Olszowy. Wracałam do domu, włączałam ich płyty i zatrzymywałam takt po takcie, by się uczyć. Moim muzycznym celem i marzeniem było nauczenie się polki pstrykanej, którą popisowo grał prymista Kazimierz Marcinek. Fascynacja była tak duża, że czasem szłam 8 km pieszo na te próby. Będąc w liceum, założyłam kapelę „Biała Muzyka” z koleżankami z klasy.

Co takiego jest w muzyce ludowej, że młodzież się nią interesuje?
W dzisiejszych czasach, młodzi ludzie są z każdej strony karmieni popkulturą. Ciężko jest pokazać im, że polskie tradycje też są „cool”.  Na setkę dzieci, może pięcioro się zainteresuje muzyką ludową. Jeśli dziecko dostrzeże piękne, kolorowe stroje, zobaczy, jak to jest cieszyć się wspólnym muzykowaniem, doświadczy tej atmosfery, jak się wykonuje tę muzykę w grupie, to przychodzi zazwyczaj zauroczenie. Mam wielu uczniów i razem bawimy się na zajęciach. Dzieci widzą, że muzyka ludowa to przede wszystkim wolność, której nie daje na przykład schematyczna muzyka klasyczna. Można w niej wyrazić siebie, zagrać w tempie, w jakim czujemy się dobrze, można się uśmiechnąć, nic się nie stanie, kiedy młody muzykant się pomyli, w tej pozornie prostej melodii, można odnaleźć samego siebie, swoje serce. Atmosfera na festiwalach jest sprzyjająca. Podkarpacie jest wyjątkowe, bo obserwujemy ciągłość przekazu pokoleniowego i dzieci biorą przykład ze starszych muzykantów, mają wzorce. To wielki skarb. Co prawda z czasem jest ich niestety coraz mniej. Jan Cebula, Albina Kuraś, Władysław Pogoda i wielu innych wybitnych skrzypków dołączyło do niebieskiej kapeli, ale jest kolejne pokolenie, które całe swoje serce poświęca muzyce tradycyjnej. Kilka lat temu miałam jedną uczennicę – pierwszą, którą uczyłam wykonywać muzykę ludową – Zuzia miała wtedy sześć lat. Pojechałyśmy do Kazimierza Dolnego, gdzie zdobyła wyróżnienie. Później zaczęły dochodzić kolejne dzieciaki i znowu nagroda w Kazimierzu. Z roku na rok grupa moich uczniów się powiększa, z nieustannym podziwem patrzę, jak w dzieciach stopniowo rozpala się pasja. Kilka miesięcy temu jedna z moich uczennic – 12 – letnia Ola, dostała w szkole zadanie z języka polskiego: opisać swojego idola. Jej rówieśnicy pisali o wielkich gwiazdach i celebrytach, a ona napisała, że jej idolem jest Kazimierz Marcinek, a jak dorośnie, chce założyć swoją kapelę. Takie momenty bardzo mnie wzruszają. Z uczniami spotykamy się w każdą sobotę i to jest obowiązkowy punkt weekendowego programu. Choćby było dużo pracy – te zajęcia są bardzo ważne dla mnie i dla dzieci także.

Jakbyś miała scharakteryzować skrzypce, na tle innych instrumentów tradycyjnego składu kapel ludowych, co byś powiedziała, jako osoba która gra, uczy i nadal poszukuje?  
Skrzypce są najważniejszym instrumentem w kapeli, bo właśnie od prymisty w dużej mierze zależy to, w jakim stylu, na jakim poziomie gra kapela. Natomiast dla mnie odkryciem są skrzypce sekundujące. O dziwo, bardzo niewielu sekundzistów potrafi rzeczywiście grać pod nogę i właściwie dobierać funkcje harmoniczne, podobnie rzecz się ma z basami. Sekcja basowo sekundowa jest kluczowa w grze do tańca. Każdy instrument w kapeli odgrywa odrębną, lecz bardzo ważną rolę.
Jeśli chodzi o te skrzypce, które grają linię melodyczną, czyli skrzypce prymujące, to ja oczywiście jestem nieobiektywna w tym zakresie. To moja największa miłość! Dla mnie to jest nieustanna podróż, nieodkryta droga. Im dalej nią idziemy, tym więcej detali wykonawczych odkrywamy. Mój mistrz Kazimierz Marcinek mawia, że granie muzyki ludowej jest jak malowanie obrazu. Artysta przygotowuje szkic, potem dodaje barwy, cienie, światło itd. Tak samo jest ze skrzypcami. Możemy zagrać prostą melodię, bez akcentów rytmicznych, jednak  sztuką jest jej ozdobienie, pokaz indywidualnego stylu gry. Wiele razy spotkałam świetnych skrzypków klasycznych, którzy próbowali zagrać oberka lub polkę. Niestety, nie było to takie proste. Często od zawodowych skrzypków słyszę, że melodie ludowe to żaden problem. Ich zdanie jednak zmienia się, kiedy spróbują swoich sił w muzyce in crudo.

W 2018 roku napisałaś pracę magisterską, która zdobyła I miejsce w Konkursie „Korzenie i Skrzydła”. Tytuł brzmi: „Ludowe techniki skrzypcowej gry na Rzeszowszczyźnie na przełomie XX i XXI w. Studium wybranych przypadków”. Czy Podkarpacie wypracowało taki styl zupełnie inny niż inne regiony Polski?

Tak, Podkarpacie się bardzo różni. Na Podhalu przeważają rytmy parzyste, tam również zupełnie inaczej się sekunduje. Skrzypkowie góralscy, podobnie jak Rzeszowiacy, stosują dużo zdobień melodii, ale chodzi tu o myślenie o muzyce: zupełnie inaczej prowadzą ornamentykę, inaczej traktują frazę itd. Na północy Polski z kolei przeważają oberki, gra się prościej,
ze znacznie większym naciskiem smyczka na struny, figuracje melodyczne też są zróżnicowane w porównaniu do południa kraju.
Według badaczy Podkarpacie przejawia ogromną różnorodność w kontekście muzycznym – choć nie tylko. Ziemie Rzeszowskie są zamieszkiwane od średniowiecza. Na tych terenach pojawili się osadnicy śląscy, łużyccy i saksońscy, nieco później także jeńcy wojenni ze Szwecji oraz zakarpacka ludność wołoska. To właśnie tu krzyżowały się szlaki handlowe, tu spotykało się wiele grup etnograficznych: Rzeszowiacy, Lasowiacy, Cyganie, Żydzi, Tatarzy, Turcy, Łemkowie, Bojkowie, Węgrzy, Głuchoniemcy, i wiele wiele innych. Skutkiem występowania tak urozmaiconych, w aspekcie pochodzenia etnicznego ugrupowań, jest ogromna różnorodność kulturowa. Mimo nakładających się na siebie wielu wpływów kulturowych, na przestrzeni wieków wypracowano na tych terenach jednolity styl regionalny.
Według badaczy Podkarpacie przejawia największą różnorodność, jeśli chodzi o gatunki muzyczne. U nas jest kilkadziesiąt odmian polek, tramli, bardzo dużo oberków, sztajerów, walców i chodzonych rozbudowanych formalnie i zróżnicowanych tonalnie. Styl gry skrzypcowej Rzeszowszczyzny jest odrębny od pozostałych, ozdobniki są prowadzone
w określonym kierunku. Bardzo ważnym czynnikiem, jak już wcześniej wspomniałam jest sposób myślenia instrumentalistów o muzyce. Słuchając skrzypka z Podkarpacia i z Podhala można rozróżnić ich z zamkniętymi oczami.
Podobnie sprawy wyglądają w kontekście artykulacji. Można to porównać do klasycznego stylu gry. Niektórym może się wydawać, że nasza muzyka jest w pewnym stopniu „ogładzona” – za ładna. Bardzo wiele osób na festiwalach zarzucało naszym muzykantom „stylizowanie” – no ale tak to już u nas jest, że Rzeszowiacy, Lasowiacy i Pogórzanie starają się grać jak najpiękniej, najszlachetniej. Najlepszym przykładem będzie Władysław Łoboda – nieżyjący już skrzypek, który zmarł w latach 70. XX w. Mimo, że był samoukiem (tylko przez dwa lata pobierał nauki u mistrza), doszedł do takiej perfekcji, że potrafił grać kaprysy Kreuzera. Tworzone przez niego oberki są bardzo trudne do wykonania. Kiedyś w archiwum znalazłam jego czteroczęściowy walc i w pierwszej chwili pomyślałam, że to nie może być muzyka stworzona przez wiejskiego muzykanta, bo brzmiał niemalże jak wiedeńskie walce Straussa! Oczywiście szukałam źródeł, ale potwierdziło się, że to utwór Władysława Łobody! Tacy właśnie są rzeszowscy skrzypkowie. Po części może to wynikać choćby z tego, że na Podkarpaciu był zabór austriacki, tam zupełnie inaczej funkcjonowała kultura, życie. Przecinały się szlaki handlowe i była bardzo duża mieszanka ludności, po prostu tygiel kulturowy. W naszej muzyce ludowej można usłyszeć tę wielokulturowość. To i wiele innych cech składa się na odrębną stylistykę gry rzeszowskiej w odróżnieniu od innych regionów Polski.

Analizowałaś nawet różne aspekty relacji kilku skrzypków z instrumentem. Poza pozycją ciała, interesowałaś się sposobem wydobywania dźwięków. Co wynikło z tych obserwacji?
To jest też tak, że trzeba brać pod uwagę wiek tych ludzi. Były to osoby w podeszłym wieku, dlatego postawa ciała i aparat gry odgrywały bardzo ważną rolę w aspekcie wydobywania dźwięków. Z moich obserwacji wynikło to, że wielu skrzypków ma zupełnie inny sposób trzymania smyczka w prawej ręce. Mistrz Kazimierz Marcinek powtarza zawsze, że jak się chce zagrać bardziej precyzyjnie i szybciej, żeby każdy ozdobnik, każda szybka nutka była słyszalna i selektywna, to trzeba chwycić smyczek, troszkę wyżej od żabki. I rzeczywiście, jest to bardzo częste zjawisko, wielu skrzypków stosuje tę metodę. Jeśli chodzi o lewą rękę, większość muzykantów opiera nadgarstek na pudle rezonansowym, więc ta ręka jest mocno wygięta, ale za to przegub luźny, pracują tylko palce, które mają bardzo dużą swobodę na dwóch najwyższych strunach. Prymista zazwyczaj na tych właśnie gra. Rzeczywiście takie ułożenie ręki powoduje, że człowiek się mniej męczy. To wszystko sprawia, że muzyka Rzeszowszczyzny jest ambitna wykonawczo. Ponadto moje badania wykazały,
że powszechnym zjawiskiem jest wchodzenie do pozycji, prościej mówiąc przenoszenie ręki na gryfie wyżej, w kierunku deki, by grać dźwięki wyższe niż a². W muzyce rzeszowskiej często stosuje się też pizzicato lewo i praworęczne, flażolety i dwudźwięki. Wiele melodii ludowych z Podkarpacia mogłoby służyć do nauki muzyki klasycznej i pełnić taką rolę jak etiudy.

Ta praca jest z pewnością cegiełką w zachowaniu niematerialnego dziedzictwa. Planujesz dalsze pogłębienie tematu w postaci pracy doktorskiej?

Po pierwsze marzy mi się, żeby na podstawie pracy magisterskiej zrobić coś w rodzaju podręcznika do ludowej gry skrzypcowej na Rzeszowszczyźnie. Myślę, że to byłoby cenne dla muzykantów, którzy nie mają możliwości podglądania pewnych wzorców, jak zdobić melodię czy w jaki sposób grać tradycyjnie. Myślę, że mogłabym zaproponować w takiej publikacji różne sposoby, właśnie z różnych subregionów Rzeszowszczyzny, tak, żeby każdy mógł też odnieść to konkretnie do takiego małego obszaru, z którego pochodzi oraz do stylistyki starszych muzykantów, którzy już nie żyją. Możemy mieć nagrania i nuty z zapisaną linią melodyczną, tzw. „prymką”, ale według mnie ważne jest też zwrócenie uwagi na takie detale techniczne, jak choćby sposób trzymania instrumentu, siła nacisku smyczka, sposób wibracji, czy dokładny zapis ornamentacji, bo m.in. te czynniki odgrywają dużą rolę przy wypracowaniu swojego indywidualnego stylu wykonawczego.  To by było coś, co też podniesie umiejętności skrzypków, sprawi, że oni będą chętniej uczyć się muzyki rzeszowskiej. Jeżeli chodzi o dalsze badania, to przygotowuję rozprawę doktorską. Piszę właśnie o cechach stylu rzeszowskiej muzyki ludowej w drugiej połowie XX wieku. Opieram badania na repertuarze kapeli Władysława Łobody z Dąbrowy, ponieważ w ich repertuarze jak w soczewce zawarte jest to, co występowało na terenie całego obszaru poddawanego analizie. Po raz pierwszy nagrania tej kapeli zostały zarejestrowane w 1959 roku przez Polskie Radio Rzeszów. Potem zaproponowano im regularne wizyty w studiu, które trwały aż do 1971 r. Udało się zachować ponad 3500 tys. minut muzyki ludowej w ich wykonaniu! To niezwykłe zasługi Polskiego Radia Rzeszów za zachowanie tego dziedzictwa niematerialnego, dlatego, że rękopisy Władysława Łobody zaginęły. Kapela Łobody i Radio miały także ogromny wpływ na społeczności. W tamtych czasach (lata 60. XX w.) nie każdy miał w domu radio. Na wsiach były tzw. kołochoźniki. Kiedy emitowana była muzyka ludowa grana przez Łobodę, dochodziło do tego, że ludzie przerywali prace gospodarcze, żeby móc wysłuchać koncertu.
Do dziś do Redakcji Muzycznej Polskiego Radia w Rzeszowie przychodzą listy słuchaczy, którzy opisują jak bardzo kochają muzykę tej kapeli, nawet piszą o niej wiersze!
W trakcie moich badań wychodzą kolejne bardzo ciekawe rzeczy. Władysław Łoboda przyjaźnił się z Franciszkiem Kotulą i z Józefem Dziedzicem. Ten drugi miał kapelę działającą w okolicy i był koncertmistrzem Filharmonii Rzeszowskiej jednocześnie. Ci trzej panowie jeździli po całym regionie i zbierali muzykę tradycyjną, dlatego w repertuarze kapeli Władysława Łobody można odnaleźć repertuar z całego województwa.
W tym momencie udało mi się zrobić transkrypcje 500 utworów – a to nawet nie jest połowa zbiorów tej kapeli, które znajdują się w zasobach archiwalnych rzeszowskiej rozgłośni regionalnej. Kończę je analizować i dochodzę do bardzo ciekawych wniosków dotyczących melodyki, strony formalnej stylistyki repertuaru rzeszowskiego. Tak sobie marzę, żeby te melodie kiedyś opublikować, by umożliwić muzykantom łatwiejszy dostęp do tego repertuaru. Często obserwuję, że kapele „uczą się” z radia. Kiedy gram w audycji konkretne utwory, często słyszę, jak kapele grają je na konkursach. Jest zatem ogromna potrzeba publikacji nutowej tego, co zostało uwiecznione na taśmach. Rzeszowszczyzna to bardzo ciekawy region w kontekście badań etnomuzykologicznych i myślę, że przede mną długa droga, żeby odrywać jego kolejne tajemnice.

Dziękują za rozmowę.

 Lidia Anna Biały jest laureatką Nagrody im. Oskara Kolberga dla wyjątkowego ucznia Mistrza Tradycji i zdobywczynią I Nagrody Konkursu Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi – „Korzenie i skrzydła” na najlepszą pracę magisterską na temat kultury i dziedzictwa obszarów wiejskich w Polsce. Lidia jest etnomuzykologiem, absolwentką i doktorantką Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II, redaktorką Polskiego Radia Rzeszów i prezesem Fundacji Iskry Tradycji.