Śpiska o Spiszu – rozmowa z Mariolą Petryszak, laureatką II edycji konkursu „Korzenie i skrzydła”
Rozmowę przeprowadziła Małgorzata Jaszczołt.
Tytuł pracy: Językowo-kulturowy obraz wiejskiej przestrzeni funeralnej utrwalony w pieśniach pogrzebowych wykonywanych na Spiszu
Jest Pani lingwistką, studiowała pani filologię polską czy także etnografię?
Nie, nie jestem etnografem, chociaż muszę przyznać, że po maturze, stając przed dylematem, jaki kierunek studiów wybrać, jednym z moich marzeń była właśnie etnografia. Zdawałam na ten kierunek i nawet się dostałam, ale jakoś w ostatniej chwili zdecydowałam się na filologię polską, specjalność antropologiczno-kulturową. Pomyślałam, że ta specjalność da mi możliwość zahaczenia o zagadnienia antropologiczne. Nie do końca tak się stało – program studiów był dość skąpy, jeśli chodzi o kwestie antropologiczne, i skupiał się przede wszystkim na literaturze. Młody człowiek niestety często nie wie, czego konkretnie może się dowiedzieć na danym kierunku i jakie horyzonty mu to otworzy. Ale pasja związana z etnografią zawsze mi towarzyszyła. A i umiejętności filologiczne, językoznawcze bardzo mnie rozwinęły i okazały się pomocne w dalszej pracy.
Czyli rozumiem, że te tematy etnograficzne i sama etnografia w Pani tkwiła. A skąd Pani pochodzi? Bo to jest często ważne i implikuje nasze wybory.
W moim przypadku to faktycznie kluczowe. Mieszkam i pochodzę z Niedzicy, urodziłam się tutaj na Spiszu. Teraz, po latach mieszkania w Krakowie z mężem wróciliśmy do Niedzicy, więc to chyba jednak jest „moje miejsce”. Bez wahania mogę stwierdzić, że to właśnie miejsce urodzenia wpłynęło na moje późniejsze zainteresowania naukowe i pozanaukowe. Na pewno duży wpływ miało także to, że moja mama i ciocia są mocno związane z regionem. Ciocia – Ela Łukuś – jest regionalistką i historykiem, mama pracuje w kulturze. Ja od dziecka przesiąkałam tym tematem. Wychowywali mnie też w dużej mierze dziadkowie, co nie było bez znaczenia. Można powiedzieć, że żyliśmy tutaj ze sobą tak ciasno, blisko związani. Po prostu naturalnie gdzieś się we mnie te zainteresowania obudziły. Myślę, że siostra mamy miała duży wpływ na etapie rozwijania i kształtowania moich zainteresowań. Ona też jest nauczycielką, więc taką naturalną drogą wszystko mi pokazywała i objaśniała; style architektoniczne w kościołach, jakieś historie, legendy, zabytki – to wszystko na pewno miało duże znaczenie w moim późniejszym rozwoju.
Na pewno więc od początku Pani wiedziała, że to miejsce pochodzenia uwidoczni się w Pani pracy. Dla mnie też ciekawy jest sam wybór tematu. Żyjemy w takich czasach, gdzie trochę zaczęliśmy odsuwać śmierć, chociaż może teraz wiele osób zauważa i jakoś oswajamy na nowo ten temat. Oswoiliśmy już trochę poród, który też był tabuizowany, a teraz śmierć – już nie udajemy, że jej nie ma.
Skąd wybór tematu – czy to dlatego, że on był, że tak powiem „dziewiczy” i nikt się tym nie zajmował? W przypadku młodej osoby to ciekawe, bo na pewno by się znalazły inne tematy, które nie były opracowane.
Obrzędowość zawsze mnie interesowała. Na wybór tego tematu złożyło się kilka aspektów. Raz, że ze względu na tę silną więź ze Spiszem, chciałam podjąć jakiś „spiski temat”. Podczas studiów licencjackich pisałam już o przydomkach i przezwiskach z Niedzicy. Chciałam pociągnąć, rozwinąć temat związany z regionem. Wiedziałam też, że w tym zakresie występuje spora luka badawcza… Jako dziecko rzadko brałam udział w pogrzebach, jednak niekiedy podczas rozmów dorosłych słyszałam, jak wzajemnie wymieniali się oni różnicami w przebiegu ceremonii, zwyczajach towarzyszących pogrzebom. Czasami słyszałam: a bo to u was się nie wyśpiewuje, a co to jest to wyśpiewywanie itd… W mojej głowie była więc świadomość, że coś takiego jest, że jest to jakiś odrębny element obrzędu, bo u innych tego nie ma.
U innych, czyli w innych regionach?
Tak, nawet w tych sąsiednich, czyli przykładowo na Podhalu. Trzeba tutaj podkreślić, że Spisz dalej jest stosunkowo bardzo mało opracowany.
Podobnie jak Orawa – Podhale jest wyeksploatowane, a Spisz i Orawa nie.
Tak. Dla wszystkich z reszty Polski na południe od Krakowa to żyją górale. Zawsze mnie bolało, że nie ma takiej świadomości i znajomości podziału grup etnograficznych. Ludzie sobie nie zdają sprawy, że są górale Podhalanie, Spiszacy i Kliszczacy, i Orawiacy, i pienińscy, i inni. Dla osób nieznających tematu to jest wszystko to samo. A wiemy, że tak nie jest. Na ten nasz polski Spisz składa się 15 miejscowości, ale każda z tych miejscowości ma swoją specyfikę, swoją mentalność, różnice w gwarze, w stroju, nazewnictwie, w kulturze, rzemiośle. Każda miejscowość tworzy taką odrębną enklawę, specyfikę, mimo, że nadal jest wsią spiską. To mnie zawsze fascynowało. Było więc zainteresowanie tematem, była świadomość, że te pieśni nie są opracowane. Wtedy jednak dalej nie wiedziałam, co tak naprawdę składa się na te pieśni funeralne, pogrzebowe.
Czy one były w ogóle spisane?
Nie, nie były ujęte w żadne opracowanie, śpiewnik.
Czyli zrobiła Pani pracę badawczą od podstaw.
Nawiązałam kontakt w organistami oraz osobami starszymi – kobietami, które dawniej „wyśpiewywały”. Tak było najłatwiej zebrać potrzebny materiał. Jednak zanim to zrobiłam, to miałam jeszcze w swoim życiu taką przygodę w Instytucie Języka Polskiego w Krakowie. Pani profesor Helena Grochola-Szczepanek była kierownikiem ciekawego projektu, roboczo nazywanego Korpusem Spiskim. Chodziło o opracowanie języka mieszkańców Spisza. W efekcie tego powstał właśnie Korpus Spiski, czyli taka baza internetowa nagrań z mieszkańcami 15 spiskich wsi. Jest ona udostępniona na stronie spisz.ijp.pan.pl i uważam, że to genialna rzecz. Waga tego Korpusu będzie wzrastać wraz z upływem lat. Zespół eksploratorów przeprowadzających badania terenowe i opracowujący materiał składał się w dużej mierze z autochtonów, bo Pani Profesor też pochodzi ze Spisza, konkretnie z Rzepisk. Byłam też ja, koleżanka z Niedzicy, ponadto spoza Spisza koleżanka z Raby Wyżnej, kolega z Sącza. Gdy się jest na stronie Korpusu, warto w wyszukiwarce wpisać hasło, jakiekolwiek słowo, np. „czerwiec”, „baba”, „chłop”, „wóz”, „drabina” i wtedy powinny wyskoczyć segmenty, gdzie to słowo się pojawia, w jakich kontekstach użycia. Można też zobaczyć metadane rozmówców, czyli wiek, płeć, miejscowość – to daje pełniejszy obraz, choćby do badań socjolingwistycznych.
Tak, właśnie mi wyskoczyły piosenki po wpisaniu słowa „baba” …
Można tego odsłuchać, posłuchać żywej mowy. To jest świetne narzędzie – raz, że do badania gwary, ale też do badania różnych innych zagadnień. Jak mi teraz trzeba czegoś na szybko, a nie mam czasu na przeprowadzanie takich wywiadów, a interesuje mnie przykładowo zagadnienie, jak się zboże kładło na krzyż, to wpisuję to w wyszukiwarkę korpusową i naprawdę w ten sposób można zdobyć mnóstwo informacji.
Widzę, że są tu też takie opisy etnograficzne. Są tu materiały źródłowe czy tylko współczesne z badań?
Tylko współczesne. Wywiady były przeprowadzane w latach 2015-2018. Ja byłam jeszcze wtedy świeżynką, jeszcze nie wiedziałam nic, byłam najmłodsza w naszym zespole. Wyjeżdżaliśmy na badania terenowe, rozmawialiśmy z mieszkańcami Spisza i te rozmowy dotyczyły różnych aspektów: i obrzędowości, i tego jak wyglądało dawniej życie codzienne. Zbieraliśmy nazwy narzędzi, wytworów kultury ludowej. Oczywiście to nagrywaliśmy, potem komputerowo cięliśmy te rozmowy na segmenty, które można znaleźć w wyszukiwarce. Robiliśmy też transkrypcję, co było pracą zajmującą najwięcej czasu, ale pozwalającą lepiej „wgryźć się” w różne zawiłości gwarowe.
Czy ta praca jest kontynuowana?
Nie, projekt już się skończył. Korpus jest umieszczony na stronie. Ja już nie współpracuję bezpośrednio z Instytutem, ale jak tylko mogę, próbuję rozpropagować to dzieło. Na przykład w regionalnej gazecie „Na Spiszu” jest dział poświęcony gwarze i w każdym numerze pojawia się jakiś fragment z Korpusu dotyczący konkretnego zagadnienia. Na Facebooku także istnieje profil poświęcony Korpusowi Spiskiemu – profesor Grochola wrzuca posty o charakterze popularno-naukowym, np. dotyczące pory roku, pasujące do wydarzenia, święta lub ciekawe zwroty.
Wracając do tego, dlaczego taki temat pracy – to właśnie Korpus Spiski miał duże znaczenie, ponieważ podczas badań w terenie dużo pytałam o pieśni – zawsze mnie ten temat interesował. Długo tańczyłam w zespole regionalnym i zawsze byłam ciekawa, skąd się te pieśni wzięły, skąd przywędrowały, jaki obraz świata jest w nich zawarty. Bo to jednak pokazuje pewną społeczność, ludzie śpiewają zazwyczaj o tym, co jest dla nich ważne. Zawsze mnie interesowała także symbolika w pieśniach, dlaczego np. liść taki, a nie inny, dlaczego się pojawiają takie konkretne rośliny, a także utrwalane tam elementy językowe. Podczas badań terenowych okazało się, że ja jako mieszkanka Niedzicy wiedziałam, jak czynności związane z pochówkiem wyglądają właśnie w Niedzicy. Przykładowo występuje tu taka pieśń śpiewana na pożegnanie, w której narracja jest pierwszoosobowa i to niejako sam zmarły żegna się ze swoją rodziną, ze światem doczesnym, wymienia sąsiadów, bliskich. Byłam pewna, że wszędzie na Spiszu to wygląda podobnie. Jednak będąc w Nowej Białej, organista pokazał mi teczkę, gdzie miał cały plik tych pieśni pogrzebowych. Ja nie mogłam tego zrozumieć i zaczęłam go dopytywać. Okazało się, że gdy przed pogrzebem przychodzi rodzina zmarłego, on dla każdego tworzy osobną pieśń. Oczywiście jest pewien szablon, elementy, które się pojawiają w każdym utworze, ale dopasowuje część tekstu indywidualne pod konkretnego człowieka. Jak zmarły miał pięcioro rodzeństwa, to zamieszcza się o tym wzmiankę, jak ktoś był strażakiem, żegna się ze strażakami. Po rozmowie z tym organistą wiedziałam, że właśnie tym chcę się zająć. Zdałam sobie sprawę, że jest to jest nieopisane, niezebrane i ludzie tutaj żyjący nie mają nawet świadomości, że to jest tak unikatowe. Wydało mi się to dobrym materiałem, bo pieśni jako całość to zbyt szeroki temat i musiałam zawęzić zakres – jak już wiemy, padło na pieśni pogrzebowe.
Czy w jakiś sposób Pani kontynuuje te badania?
Dotyczące pieśni pogrzebowych nie, ale z ciekawości gry rozmawiam z jakimś organistą, to zawsze pytam, jak wygląda repertuar pieśni funeralnych. Myślę jednak, że co mogłam zrobić w tym zakresie – już zrobiłam.
Wyniki pracy miały posłużyć instytucjom kultury, zespołom, mediom. Czy rzeczywiście był jakiś oddźwięk? Czy oni mieli dostęp do tego materiału?
Nie opublikowałam tej pracy. Jednak udostępniałam swoje materiały osobom zainteresowanym.
A myśli Pani o wydaniu tej pracy?
Nie, szczerze mówiąc, nie myślałam o tym.
Jest to wąski temat i myślę, że cieszyłby się powodzeniem nawet nie tylko na Spiszu.
Może kiedyś, gdyby była wydawana publikacja dotycząca spiskiej obrzędowości, mogłabym dołożyć swoją cegiełkę dotyczącą pogrzebowych pieśni obrzędowych i zwyczajów, wierzeń związanych ze śmiercią i pochówkiem. Wydaje mi się, że takie opracowanie miałoby większą wartość, a osadzony w szerszym kontekście zbadany przeze mnie temat tylko by na tym zyskał.
Wracając do pytania – czy przekazywała pani te wyniki jakimś instytucjom?
Odbywało się to na takiej zasadzie, że jeśli ktoś się zajmował lub interesował tym zagadnieniem, np. szukał spiskich pieśni obrzędowych lub porównywał różne zwyczaje związanych ze śmiercią, to udostępniałam moją pracę w postaci elektronicznej. Było kilka takich przypadków. A jest to gotowe zaplecze merytoryczne np. dla osób prowadzących zespoły, do przygotowania jakiejś scenki. W pracy jest też bowiem rozdział opisujący pogrzeb, zachowania przy zmarłym.
A jak ważna jest dla Pani nagroda w konkursie „Korzenie i Skrzydła”?
Było mi bardzo miło i byłam bardzo zaskoczona. Na pomysł wpadła pani promotor mojej pracy magisterskiej prof. Halina Kurek, która jest jednocześnie opiekunem moich studiów doktoranckich. Ja byłam o tyle zaskoczona, bo to nie jest świeża praca, obroniłam ją już kilka lat temu i był to dla mnie rozdział zamknięty. Jednak, gdy zadzwoniła do mnie Pani Profesor, postanowiłyśmy spróbować i zgłosiłyśmy pracę. Nie miałoby to jednak miejsca, gdyby nie jeszcze jedna osoba – prof. Anna Piechnik z Wydziału Polonistyki UJ, która dowiedziała się o tym konkursie i przekazała informację dalej. Podsumowując, było mi bardzo miło, ale byłam też zaskoczona, że taki konkurs w ogóle istnieje. Świetnie, że tego rodzaju inicjatywy są podejmowane, bo można zmobilizować tych młodych badaczy i ich docenić, zwłaszcza, że te nasze nauki humanistyczne, regionalistyczne są wciąż dość niszowe i nie cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem.
To jest asumpt do tego, żeby motywować, zachęcać. Komisja Panią doceniła, więc mam nadzieję, że jednak ta praca może zostanie wydana, bo jest naprawdę dobra.
Bardzo to miłe. Na pewno było to potwierdzenie, że ma ona wartość i z pewnością warto przemyśleć ten temat raz jeszcze.
W Pani wypadku jest to bardziej naturalne. Jak rozmawiam z etnografami, osobami, które teraz studiują lub studiowały niedawno i wiem, że z czasem na uczelniach jest coraz mniej osób, które się zajmują clou tego zawodu, czyli wsią. Większość osób podejmuje tematy antropologiczne, a nie wiejskie. Dziś odżywa regionalizm. To jest szersze zjawisko – są festiwale, spotkania, obserwuję działania kgw. Jak Pani myśli, na ile to warto zachowywać, zapisywać? Jak już powiedziałyśmy pieśni pogrzebowe nie są tym jedynym nieopracowanym tematem.
Tak i dotyczy to nie tylko Spisza. Ludzie dziś szukają czegoś więcej. Przestał im wystarczać taki konsumpcyjny styl miejskiego życia. Widać to choćby na przykładzie powrotu do medycyny ludowej, do ziołolecznictwa. Ludzie szukają innych rozwiązań. Są często zmęczeni życiem w mieście. Wraca się do bezpiecznych przestrzeni, które łatwiej oswoić. Trzeba jednak zaznaczyć, że wieś też się zmienia. Wsie są wchłaniane przez duże miasta, występują migracje w obie strony. Nawet na podstawie moich dociekań dotyczących obrzędowości pogrzebowej można dostrzec szereg nieodwracalnych zmian, które wiążą się z przekształcaniem się wsi. Sam ten obrządek zmienił się choćby przez wybudowanie kaplic pogrzebowych. Czynności, które tradycyjnie były wykonywane wokół zmarłego w domu – całego szeregu zabiegów i wierzeń już nie ma. Jedynym sposobem na zachowanie tych praktyk w pamięci jest ich zebranie i opisanie. Ludzie, którzy to pamiętają i potrafią zrekonstruować dawne obrzędy – też jest ich coraz mniej. Przed naszym wywiadem otworzyłam sobie folder z pracą magisterską i miałam tam fragmenty rozmów ze starszym pokoleniem. Moich czterech kluczowych rozmówców już nie żyje. Dla mnie nieocenioną wartość ma fakt, że udało się utrwalić ich głos i taką żywą, spontaniczną wypowiedź, jest to coś naprawdę unikatowego.
Pani praca jest z pogranicza, bo to nie tylko etnografia, ale etnolingwistyka. Jest to młoda dziedzina, czy mogłaby pani coś na ten temat powiedzieć? Pewnie etnograf też mógłby napisać taką pracę, ale ująłby to od nieco innej strony.
Tak, etnograf pewnie zwróciłby uwagę na inne rzeczy. Dla mnie etnolingwistyka to idealna dziedzina i sposób badania, ponieważ daje możliwość pracy na materiale językowym i narzędzia do analizowania takiego materiału, ale w kontekście tła etnograficznego, osadzając ten materiał językowy w szerszym kontekście kulturowym. Jest to dziedzina młoda, ale już dostrzeżono jej zalety, przez co metodologia etnolingwistyczna jest coraz częściej wykorzystywana przez młodych badaczy. Dla osoby zajmującej się danym regionem, lubiącej zahaczać o kwestie językoznawcze, wybranie tej dziedziny jest satysfakcjonującym kompromisem. Badając bowiem język, trzeba mieć świadomość, że nie istnieje on w próżni, w oderwaniu od reszty elementów kulturowych. Jak twierdził bowiem Sapir, świat myślowy człowieka ściśle łączy się ze strukturą jego języka. A sam język nie służy wyłącznie porozumiewaniu się, lecz zawiera w sobie określony obraz świata.
Myśli pani, że było pani łatwiej prowadzić badania, będąc stamtąd? Była pewnie pani traktowana trochę jak swoja, a nie ktoś z zewnątrz.
Jeśli chodzi o badania terenowe na wsi, bardzo ułatwia sprawę fakt, że jest się autochtonem, zwłaszcza jeśli mówi się gwarą na terenach, gdzie ta gwara występuje. Pamiętam jeden z pierwszych wywiadów, podczas którego towarzyszył mi kolega z dużego ośrodka miejskiego. Kolega ubrany bardzo elegancko, przyjął taką postawę, według niego odpowiednią dla młodego badacza. Udaliśmy się do jednej pani i to on koniecznie chciał zagaić. Ja stałam z boku. Nagle kolega ruszył naprzód, zaczynając rozmowę: „Dzień dobry. Jesteśmy grupą badaczy z Krakowa, zbieramy materiał językowy poświęcony regionowi Spisza”. Po tym wstępie ta starsza pani cofnęła się o trzy kroki, popatrzyła na niego i widać było, że nie wie, o co chodzi. Włączyłam się więc szybko, mówiąc: „ciotko, witojcie, jo tu z Niedzicy, poopowiadojcie nom o downych casach, jak to kiedy downij bywało, hej?”. I nagle pani bez wahania odpowiedziała: „no to wchodźcie”. Siedliśmy, rozmowa się toczyła, kolega nie odezwał się na tym wywiadzie już ani razu. On potem wiedział, że nie tędy droga. Trzeba wyjść do ludzi. Jak się bada gwarę, nie mówiąc gwarą, to ludzie automatycznie zaczynają mówić kodem ogólnym albo wplatają jedynie nieliczne elementy i to jest duże utrudnienie, zabija naturalność.
Rzeczywiście, gdyby to był ktoś z zewnątrz, byłoby to prawdopodobnie zupełnie inne badanie.
Tak, mówienie w gwarze załatwia połowę roboty. Ludzie łatwiej obdarzają człowieka zaufaniem, co jest kluczowe w przypadku ludzi starszych. Badania terenowe w ogóle są trudne. Trzeba trafić na dobrą dyspozycję, dobry dzień informatora, na to, że przypomni mu się to, co istotne, że rozmowa pójdzie w dobrą stronę. Czasem ma się przygotowany cały szereg dobrych pytań, mimo to wywiad nie idzie. A czasami zagada się przypadkiem i z tej rozmowy płyną niezwykle cenne informacje. Trudno uzyskać tę esencję, o jaką nam zazwyczaj chodzi. Ale na pewno pomaga, jak się jest stamtąd, a jeszcze jak się ma wspólnych znajomych, to sukces już w połowie osiągnięty. Gdy miałam mało dostępnego informatora, to szłam z kimś, kto go znał. Uważam, że osoba eksploratora, badacza, a dokładnie to, jaka jest i skąd pochodzi, podczas badań nad regionem, jest niemal kluczowa i ustala poniekąd kierunek opracowywania tematu. Jeśli ktoś nawet interesuje się danym regionem, ale pochodzi zupełnie skądinąd, nie będzie „czuł” pewnych niuansów, trudno będzie mu zrozumieć mentalność miejsca. „Lokalsowi” natomiast przychodzi to zrozumienie zupełnie naturalnie. Taki badacz spoza niesie naturalnie inną wartość, bo zapewnia z kolei badaniom większy obiektywizm i świeżość spojrzenia. Cóż, jak będą badać i mieszkańcy, i przyjezdni, to na pewno przysłuży się to regionowi.
A czy bycie stąd może też przeszkadzać? Czy Pani umie się trochę odciąć, zdystansować?
To jest trudne, ale osiągalne. Jak zbieram materiał i coś opracowuję, to najpierw robię to tak roboczo, a później odzieram ten tekst z emocji. Bycie stąd może też utrudniać podejmowanie pewnych społecznie drażliwych tematów, bo zawsze pozostaje ryzyko konieczności „konfrontacji” …
Ważne jest też, żeby badać to, co się czuje…
Tak, jak się wkłada w coś serce to, to widać. Odbiorca, czytelnik może to wyczuć i wie, co jest pisane z prawdziwej pasji. Ja jestem bardzo emocjonalna i trudno mi jest te emocje odciąć, ale da się to zrobić. Tekst czy dany temat musi swoje odleżeć i przy tym drugim podejściu można to opracować w sposób jak najbardziej obiektywny.
Czyli badajmy regiony…?
Jak najbardziej. Wieś dziś wciąż jest ostoją. Może zabrzmię zbyt tradycjonalistycznie, ale wieś konserwuje pewne wartości, na których świat stał tysiące lat. To jest dodatkowa wartość, żeby walczyć ze stereotypem wsi. Jak byłam młodsza, wydawało mi się, że współcześnie mentalne granice między wsią a miastem są zatarte, ale im bardziej zastanawiam się i badam tematykę wsi, tym bardziej widzę, że te różnice są nadal ogromne. A stereotypy dotyczące wsi wciąż mają się świetnie.
Tego nawet nie trzeba wartościować w żaden sposób. Ja pamiętam, że w czasach, kiedy sama studiowałam, ludzie się wstydzili tego, że są ze wsi. Dziś się z tym nie spotykam, ale pozostały te pejoratywne określenia: wieśniak, słoma z butów. Zmienia się też to, bo miastowi często się przeprowadzają na wieś.
Tak, jednak często mimo mieszkania na wsi, oni często podkreślają tę swoją miejskość. Dużą rolę odgrywają też tutaj media, które niejednokrotnie pogłębiają mylny obraz wsi. Łączą wieś z biedą, bałaganem, brakiem wykształcenia, przemocą, zacofaniem. Rzadko kiedy widzimy osobę autentycznie dumną ze swojego wiejskiego pochodzenia. Zauważmy, że w wywiadach z celebrytami, często pojawia się określenie „pochodziła z małej miejscowości koło Poznania/Szczecina/Warszawy”, ale nigdy nie wymienia się nazwy tej miejscowości. Co złego byłoby w powiedzeniu przykładowo „pochodził z Bratowic pod Wrocławiem”? W ten sposób zaznaczyłaby się indywidualność takiej miejscowości, a tak, akcent kładzie się przede wszystkim na pochodzenie nie z miasta, a z małej miejscowości, tak jakby to miało o czymś określonym już z góry świadczyć. Według mnie są dziś wciąż tacy, którzy nie afiszują się wiejskim pochodzeniem. Choć na pewno czasy się zmieniły i to, co kiedyś było powodem do wstydu, dzisiaj nierzadko jest traktowane anegdotycznie. Podam przykład historii zasłyszanej od mojej mamy. Chodziła ona do szkoły średniej do Nowego Targu. Któregoś dnia pojechała ze swoją mamą na jakieś spotkanie w szkole. Na miejscu w towarzystwie innych osób, mama powiedziała do babci: „pocie”, czyli „chodźcie”. Na to koleżanka z miasta spytała ją całkiem na poważnie: „a ty z kim jeszcze przyjechałaś?” Wtedy mama poczuła pewien dyskomfort, gwara bowiem była jej pierwszym językiem i w pewnych bardziej oficjalnych sytuacjach brakowało słownictwa z kodu ogólnego, poprawnej polszczyzny, co wiązało się z poczuciem wstydu. Zaznaczmy jednak, że nigdy nie stanowiło to dla niej przeszkody w dalszym rozwoju, a z perspektywy czasu znajomość gwary stała się dużym atutem.
Pani też wróciła na wieś, jak Pani wspominała, do siebie.
Tak, w dodatku zamieszkał tu także mój mąż, który pochodzi z drugiego krańca Polski. Co ciekawe, kiedy lepiej poznał specyfikę tego regionu, sam namówił mnie do opuszczenia Krakowa. Mamy też synka i widzę ogromną wartość w tym, że on się wychowuje tutaj. Nie robi na nim wrażenia minizoo, bo o to wszystko ma na miejscu. Do miasta często jeździ, więc jazda windą czy tramwajem też jest dla niego normą. Da się żyć nowocześnie i współcześnie, nic nie tracąc.
Też widzę wieś jako ostoję wartości. Oczywiście minusy też są, ale warto pokazywać tę wieś prawdziwą, nie stereotypową.
Tak, wieś też czasem przytłacza, a brak anonimowości jest uciążliwy. Każdy jest inny i jedni się czują dobrze w aglomeracji, inni na wsi, czasami trzeba otworzyć się i zaznać kontaktu z różnymi przestrzeniami. Niech zatem każdy szuka swojego miejsca tam, gdzie będzie mu najlepiej. Byle nie odcinał korzeni i nie wstydził się swojego pochodzenia, bo zawsze niesie ono jakąś wartość.
Dziękuję pięknie za interesującą rozmowę.
Fot. Mariola Pietryszak z Archiwum prywatnego
Panoramy: Ł. Lisiecki