Mistrzyni tkactwa tradycyjnego – rozmowa z Małgorzatą Urban
Małgorzata Urban znana jest w kazimierskim środowisku twórców ludowych jako autorka pięknych palm wielkanocnych z traw, zbóż, kwiatów i ziół, które eksponowała nie tylko na lokalnych wystawach, ale również poza granicami naszego kraju – w Niemczech, Brukseli, Francji oraz na Węgrzech. Od kilku lat uprawia również tkactwo, na blisko stuletnich krosnach wykonując ze ścinków wielobarwne chodniczki. Już jako mała dziewczynka podpatrywała jak babcia i mama tworzą palmy wielkanocne. Nauczyła się od nich przędzenia na kołowrotku, wyrabiania kwiatów, ozdób z bibuły, szydełkowania i robienia na drutach. Prace artystki nawiązują do tradycyjnego wzornictwa i kolorystyki regionu z którego pochodzi.
Pani Małgorzata jest jedną z inicjatorek utworzenia w Kazimierzu Stowarzyszenia Twórców Ludowych i Rękodzieła Artystycznego. Jest również założycielką „Siedliska Małgorzaty”, miejsca, gdzie można nauczyć się tkać na krosnach, samodzielnie wykonać palmę wielkanocną, pozyskać wiedzę na temat suszenia kwiatów i ziół by powstał z nich piękny bukiet.
Za zasługi w propagowaniu kultury ludowej pani Małgorzata została odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi, Odznaką Honorową dla Kultury Polskiej, Zasłużony Działacz Kultury.
Proszę powiedzieć jaką dziedziną sztuki się Pani zajmuje i od jak dawna?
Twórczością zajmuję się właściwie od dzieciństwa. Już jako mała dziewczynka podpatrywałam jak babcia i mama wykonują palmy, tkają na krosnach, robią ozdoby z bibuły. Przepuszczałam wszystko przez własną wrażliwość i powoli dochodziłam do biegłości w tych dziedzinach. Te doświadczenia stworzyły podwaliny do poszukiwań własnych form i rozwiązań. Jednak przez cały czas bazuję na tradycji, bo to ona nadaje moim wyrobom duszę. Obecnie prowadzę warsztaty z tkania, robienia palm i wieńców dożynkowych. Od 15 lat jestem też prezesem Stowarzyszenia Twórców Ludowych i Rękodzieła Artystycznego w Kazimierzu, które rozwija się bardzo prężnie. Swoje prace prezentujemy w Kazimierzu na rynku zawsze w 3 niedziele miesiąca. Początkowo był to Klub, który później został przekształcony na Stowarzyszenie. Dzięki temu możemy ubiegać się o środki unijne, dzięki którym udało nam się kupić namiot i wyposażenie do niego oraz przyczepę. Teraz jesteśmy bardziej mobilni, co znacznie ułatwia naszą pracę. W ramach tych środków przeprowadziliśmy również warsztaty, które umożliwiły rozwój naszych kompetencji. Mogliśmy się nauczyć czegoś nowego, tak by była jakaś różnorodność. Każdy znalazł coś dla siebie. Cieszymy się z tego co robimy, sprawia nam to dużą przyjemność.
Jak Pani ocenia obecną sytuację twórców ludowych?
Teraz w okresie pandemii jest ciężko. Wiele imprez na których mogliśmy sprzedawać swoje wyroby została odwołana. Znacznie spadła też ilość pokazów, warsztatów dla szkół, które z wiadomych przyczyn musiały ograniczyć swoją działalność. Nie jest łatwo znaleźć nabywców, wielu artystów boryka się z problemami finansowymi.
Czy Stowarzyszenie może liczyć na jakieś wsparcie ze strony Państwa?
Nie. Staramy się pozyskiwać środki unijne, co mówiąc szczerze nie jest takie proste dla zwykłego człowieka. Trzeba wypełnić masę dokumentów, nie do końca zrozumiałych. Zwykle trzeba prosić kogoś o pomoc, a to generuje dodatkowe koszty. Te wszystkie formalności, rozliczenia sprawiają duży kłopot i kosztują mnóstwo nerwów i czasu. Żeby dostać jakieś pieniądze trzeba się niestety ciężko napracować. Za darmo nie ma nic… Zamiast wypełniać kolejne formularze wolelibyśmy spożytkować czas na to co kochamy, ale co zrobić…
Specjalizuje się Pani w tworzeniu wyrobów tkackich i palm wielkanocnych. To czasochłonne zajęcia?
Samo zrobienie chodniczka o wymiarach 70 x 200 cm jest bardzo proste. Ja potrzebuję na to około 4 godzin, ponieważ ze względu na stan zdrowia mam utrudnione ruchy. Natomiast mój mąż potrafi to zrobić w 2 godziny.
Czyli mają Państwo wspólne zamiłowania?
Tak. Mąż też jest członkiem naszego Stowarzyszenia. Przy pracy dzielimy się obowiązkami. Ja jestem odpowiedzialna za przygotowanie materiałów, dobór odpowiedniej faktury. Kolorystykę dobiera sobie mąż i to on przygotowuje zamówienie.
Jak długo mąż zajmuje się tkactwem?
Nauczyłam go dosłownie 5 lat temu. Trochę zmusiła nas do tego sytuacja życiowa. Ze względu na moją chorobę, nie mogłam wywiązać się ze swoich zobowiązań. Klientowi bardzo zależało na realizacji zamówienia, a ja nie byłam w stanie niczego zrobić. Wtedy mąż postanowił mi pomóc. Pokazałam mu co i jak, i poszłam odpocząć. Gdy wróciłam, gdzieś po 2 godzinach zdążył już zrobić z pół metra chodnika i to całkiem nieźle mu wyszło. Tak się to wszystko zaczęło…
Ukryty talent jednym słowem…
Na to wygląda. Na początku tylko pomagał, ale z czasem pokochał to rzemiosło. Jak ma trochę wolnego czasu, to zaraz siada do warsztatu i zaczyna działać. Najpierw to ja dobierałam kolory, wzory, chociaż nie zawsze efekt końcowy był taki jaki sobie wymyśliłam. Czasem bywało nerwowo, ale się dotarliśmy. Teraz już mniej się wtrącam w jego pracę. Nie wszystko musi nam się tak samo podobać. On ma swoje upodobania, ja swoje. I niech już tak zostanie. Cieszę się również, że miłością do twórczości ludowej zaraziliśmy również córkę i wnuczkę.
Pracuje Pani w domu. Na jakich urządzeniach?
Od 2013 roku funkcjonuje założone przez moją rodzinę Ekomuzeum „Siedlisko Małgorzaty” gdzie mamy 6 warsztatów tkackich – dwa tradycyjne, wiekowe, wysłużone poprzednim pokoleniom, które udało się zaadaptować do pracy oraz cztery małe warsztaty współczesne. Kiedy w gospodarstwie zaczęło się robić ciężko, a dzieci poszły już na swoje postanowiliśmy z mężem zaryzykować i stworzyć taką placówkę. Nie sądziłam, że to przyniesie jakiekolwiek zyski, że da się z tego żyć. Ale stwierdziliśmy, że nawet jak się nie uda to zrobimy coś dla siebie. Miałam na strychu mnóstwo przedmiotów po rodzicach, które żal było wyrzucać – zydle, stoły, kredens, kolebkę. Stały się częścią wyposażenia i nadały pomieszczeniu specyficznego charakteru podkreślając nawiązanie do miejscowej tradycji. Tak stworzyliśmy Izbę. Lokalna Grupa Działania „Zielony Pierścień” pomogła przy promocji, reklamie. I jakoś interes zaczął przynosić zyski. Mniej pracy, większy zysk. Nie są to oczywiście jakieś olbrzymie kwoty, ale przynajmniej nie muszę się martwić co będzie jutro. Na pewno jest nam lżej, niż kiedyś, gdy żyliśmy tylko z tego co wyhodowaliśmy. Nie jesteśmy już uzależnieni od pogody czy cen skupu. Jak jest mniej zwiedzających to robię sobie chodniki, które mogę sprzedać. Jak jest grupa to ją oprowadzam, opowiadam. Staramy się nie podchodzić do tego zbyt serio, nie nastawiamy się, że będzie to nasze podstawowe źródło dochodu. Do osiągnięcia dużego sukcesu nie wystarczą dwie osoby. To wymaga dużo wysiłku.
W Muzeum pełni Pani rolę przewodnika?
Tak i jeszcze prowadzę warsztaty z tworzenia palm i bukietów z suszonych kwiatów i ziół. Każdy uczestnik zabiera potem swoją pracę do domu. Robimy takie elementy które można potem wykorzystać w wieńcu dożynkowym. Prowadzę również warsztaty tkackie. Część moich uczniów po zakończonych kursach zaczyna samodzielnie tworzyć chodniczki. Dla mnie to ogromna radość, ale nie wszystkim to się podoba. Niektórzy patrzą krzywo, że uczę konkurencję. Ja mam do tego zupełnie inne podejście.
Trzeba przecież komuś przekazać swoją wiedzę…
Ale to tak jest u niektórych osób. Ja nie wiem od czego to zależy. Pamiętam, że tak było kiedyś, jak mój tata miał pszczoły i pszczelarze nie chcieli między sobą przekazywać niektórych informacji. No nie wiem, żeby pomóc drugiemu człowiekowi to jest takie dziwne? Przecież najważniejsze jest to żeby tradycja nie zaginęła, żeby dalsze pokolenia nie zapomniały, jak się kiedyś żyło. Żeby ta wiedza nie zaginęła, bo to jest nasze dziedzictwo i skarb. No ale widocznie nie wszyscy tak myślą…
Pani Małgorzato, a wyjeżdża Pani na wyjazdy z warsztatami?
Tak.
I zabiera pani swój sprzęt?
Jeśli jest taka potrzeba to tak. Żeby coś pokazać musi być sprzęt. Mamy warsztat, który mieści się w bagażniku samochodu. Rozkręca się go i składa. W razie czego nauczyłam się sama robić nicielnicę, bo te w warsztatach tkackich ciągle się psują i wszystko się rwie. A tak jestem samowystarczalna.
Pani Małgorzato sprzedaje Pani też swoje wyroby przez Internet?
Niestety nie, ponieważ z chodniczkiem jest ciężko, bo ja go dzisiaj mam, ale jutro go nie będę miała, a drugiego takiego samego nie zrobię, bo nie będę miała materiału, a komuś się spodoba ten konkretny.
Jest tak, że ludzie do pani dzwonią?
Tak i wtedy się umawiamy, np. pani wzięła jeden chodniczek i poprosiła o coś podobnego. Ja zawsze mówię, że identycznego nie zrobię, bo nie jestem w stanie uzbierać takich materiałów, żeby był drugi taki sam. Może być podobny kolorystycznie, wzór może być podobny i tak dalej. Pani narobiła zdjęć tego chodniczka, który kupiła i poprosiła o zrobienie podobnego i przysłanie. I to jest piękne, że klient ma pewność, że produkt który otrzyma będzie niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju.
Rozmawiały: Aleksandra Szymańska i Martyna Niewiadomska.
Red. Joanna Radziewicz